Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna

www.sshg.fora.pl
Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger
 

pojedynek - Inor vs Hakkajrii

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Hakkajrii
Worek treningowy Seva



Dołączył: 05 Sty 2010
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Snaperka

PostWysłany: Nie 10:52, 18 Kwi 2010    Temat postu: pojedynek - Inor vs Hakkajrii

Temat przewodni: Severus z czasów pierwszej wojny, sprzed zmiany stron.
Długość: drżyj! nie mniej niż 2000 słów
Tytuł: dowolny
Beta: niedozwolona
Prace w tym temacie 16 maja o 22:00
Oceniający: wszyscy użytkownicy forum

Pozdrawiam Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Nie 12:58, 18 Kwi 2010    Temat postu:

<Drży i obgryza paznokcie>
jestem przerażona! Ale postaram się sprostać zadaniu. Przyznam, że po raz pierwszy będe pisała cokolwiek o Severusie z tamtych czasów. Trzymam za ciebie i siebie kciuki oraz przesyłam pozdrowienia, Inor.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hakkajrii
Worek treningowy Seva



Dołączył: 05 Sty 2010
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Snaperka

PostWysłany: Nie 23:04, 18 Kwi 2010    Temat postu:

Zawsze musi być ten pierwszy raz Wink
Haha, ja także drżę, bo termin jest wtedy gdy zaczyna mi się ssssesssja. Brrr. Ale co tam, jakiś od-stres musi być.
Także trzymam kciuki i serdecznie pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Nie 11:37, 13 Cze 2010    Temat postu:

Zmiana terminu. termin pojawi się iebawem. Wygrzebuję się z próbnych matur.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Czw 21:00, 17 Cze 2010    Temat postu:

Moja droga Hakkajrii! Mierzę się z szermierzem klasy wysokiej i ostrze swoja szpade u najlepszego ze znanych mi płatnerskicg mistrzów. "Kości zostały rzucone!"



Czerwone dłonie

Przyszła do niego tylko jeden raz.

Siedział w ciemnym pokoju. Na stoliku paliła się tylko jedna świeca. W mroku kryły się stare sprzęty i kąty pomieszczeń, pełne wspomnień. Nie zmienił nic. Widział tylko swoje dłonie.

W świetle świecy, twoje dłonie są czerwone.

Twoje serce jest czarne, bez względu na blask kaganka.

Z jego ust nie wyrywało się nic poza krótkim prychnięciem i nie było słychać nic poza jego równymi oddechami. Miał czarne ręce, które w świetle świecy mieniły się rubinami, jak odarte z włosów nietoperze skrzydła. Przyglądał się im nieustannie, z niemniejszą uwagą, niż licznym księgom zapychającym trzeszczące półki tego domu. Oczy lśniły, jak onyksy, a czarny nos zasłaniały mu roztrzepane włosy. Świeczka, paląca się dotąd na stoliku, zadymiła i zgasła. W nieprzeniknionym mroku ukryły się wspomnienia. Po kątach. Jak dawniej.

W mroku twoje ręce są krwistoczerwone, jak zbroczone posoką i ociekają ciemnością wprost do serca.

W mroku twoje serce jest czarne, tak samo, jak w świetle księżyca.

Księżyc padał przez okno i oświetlał sprzęty. Wcześniej go nie zauważył. A może dopiero wtedy zajrzał przez okno do przepastnych czeluści domu na Spinnet’s End? Patrzył na własne stopy z uwagą nie mniejszą, niż na dłonie lub liczne księgi, zapychające trzeszczące półki wokoło. Miał czarne ręce, które w mroku nadal raziły purpurą krwi. Jak świeżo opadłe liście. Był cichy i spokojny; w srebrzystym blasku nie starał się wydawać żadnych dźwięków poza nonszalanckimi prychnięciami i miarowym oddechem, który brzmiał, jak wyciśnięte przez zęby „kurwa mać”. Oczy lśniły mu, jak gwiazdy, a za duży nos nie wystawał ani na milimetr zza kurtyny ciemnej, zaniedbanej czupryny, której przydałoby się porządne mycie. Paląca się dotąd świeczka, gdy już zakopciła, zgasła i pogrążyła wszystko w księżycowym blasku, który jednak nie odkrywał poupychanych po katach, niezmiennych tajemnic.

W świetle księżyca twoje dłonie lśnią świeżym krzykiem, rubinowym wrzaskiem niezapomnianych.

W świetle księżyca twoje serce niezmiennie przypomina grudkę węgla i nie naprawią tego nawet miliardy spadających gwiazd.

Gwiazda spadała za oknem. Kiedyś, gdy którąś zobaczył, zawsze wypowiadał jakieś życzenie. Potem przestał, choć wiele z nich spełniło się. Jednak przyniosły jedynie ból. I jeszcze więcej bólu. Księżyc nieustannie wlepiał w niego swoje srebrzysto sine ślepia. Pod tym wzrokiem jego czarne dłonie przypominały rozżarzone węgle. Gdy na nie patrzył, poświęcał im nie mniej zainteresowania, niż wcześniej stopom, a zwykle książkom, porozstawianym na tysiącach półek w tym grobowcu marzeń. Wydawał się być spokojny. Jednak w ciszy nocnej z jego ust wydobywały się pogardliwe prychnięcia, a z każdym oddechem przez zaciśnięte zęby przedzierały się przekleństwa. Oczy błyszczały mu chorobliwie, jakby jakaś straszna gorączka trawiła jego ciało, uparcie nie pozwalając mu zasnąć. Ogromny nos, jak orli pazur sterczał pod brudnymi, czarnymi włosami, oblepiającymi mu twarz, jak wilgotna folia. Świeczka zgasła, wypełniwszy cały pokój zapachem kopcącego się łoju. Księżyc uparcie świecił, a gwiazdy nie miały mocy, by wedrzeć się w ukryte po kątach tajemnice.

W łunie spadającej gwiazdy twoje dłonie wydają się przygaszone. Lecz wciąż czerwień jest trwała, jak tatuaż na ramieniu.

W łunie spadającej gwiazdy twoje serce jest jak kruk i nie zmienią tego wszystkie ognie świata.

Niedbałym machnięciem różdżki rozpalił ogień na kominku. Najpierw migał nieśmiało, powoli trawiąc stare wydanie Proroka, potem wystrzelił wysoko, ponad stos drewna, ułożony przez niego starannie. Precyzyjnie. Jak wszystko, co kiedykolwiek zrobił. Nawet jego mordy charakteryzował jakiś niepojęty kunszt zabijania. Szczeniak. Patrzył na swoje czarne dłonie, niezmiernie raniące purpurą winy. Ogień tylko pogorszył sprawę. Już nie wypowiadał życzeń. Wszystko i tak obracało się przeciwko niemu. A strata przynosiła cierpienie, mnóstwo bólu i pogruchotanie duszy. Cios pod żebra był niczym w porównaniu z rozdzieraniem na strzępy tej wątłej mgły człowieczeństwa. Zajmowała go nie mniej, niż własne dłonie i stopy i te wszystkie tomiszcza zalegające wśród kurzu i pajęczyn jego dom od piwnicy, aż po strych. Spokój był jego dewizą i teraz też starał się go zachować, nie dać po sobie poznać, że cokolwiek na tym świecie obchodzi go bardziej niż starannie ukryty pod tłustą, lepką grzywką koniec jego wielkiego nosa. Błyskał oczami z szaleństwem i rosnącą paniką. Wkoło było zbyt cicho. Dlatego klął pod nosem i sapał, próbując wypełnić nieskończenie pustą przestrzeń. Prychał, powstrzymując sarkastyczne słowa, ociekające jadem uwagi. Płomień świecy poszedł w cholerę, dym z kaganka wciąż wypełniał mu płuca. Księżyc wyglądał zza firanek, które oplatały jego blask w pajęcze nici. Jedna z gwiazd spadła i zniknęła, ale pozostałe nadal uparcie tkwiły w nieboskłonie, nie dając chwili wytchnienia.

W blasku płomieni twoje dłonie są karminowe, jak szminka matki. Jej usta zawsze przywodziły ci na myśl sytego wampira.

W blasku płomieni twoje serce pozostaje nienaruszone w swej czerni. Jak granit. I nie skruszy go żadna błyskawica.

Zagrzmiało. Jesienne burze były rzadkością. Niebo pocięły noże błyskawic. Jedna, po drugiej oświetlały jego sylwetkę białym, ostrym światłem. Nie zwracał na to uwagi. Był pochłonięty swoimi dłońmi, które nawet teraz, choć naturalnie czarne, stawały się rude, jak skrzepy zaschniętej krwi. Na kominku płonął ogień, rozpalony przez niego tak niedbale, a palący się tak precyzyjnie i pochłaniający drewna ułożone według skomplikowanego schematu. Miał swoje rytuały, pomagające mu pokonać codzienność, rutynę, zapełnić cały wlekący się czas. Zawsze był dokładny. Perfekcjonista. Zaplute szczenię. Ogień i błyskawice denerwowały go. Nawet ostatnie pozory jego spokoju wisiały na włosku, gdy spoglądał przez okno, interesując się widniejącym za pajęczą firanką niebem nie mniej niż swoim wnętrzem, dłońmi, stopami i stertami książek, poukładanymi wszędzie, gdzie tylko można było je upchnąć. Nawet na kuchennym stole, gdzie panował zwykle potworny nieład. I choć był cierpliwy, nieskończenie cierpliwy, zaczynał odrywać oczy od uniwersalnego punktu, jakim były jego czerwone dłonie. Nic nie bolało tak, jak rozrywanie duszy, wbijanie w nią kolejnych gwoździ i powolne krzyżowanie jej. Kto powiedział, że on musi być ateistą? Do kurwy nędzy, kto? Że taki sukinsyn nie może chcieć mieć własnego Boga? Miał roziskrzone cierpieniem oczy, które były niczym w porównaniu z ohydnie wielkim nosem i poprzylepianymi do pobrużdżonej twarzy włosami, czarnymi, jak serce wiecznego mordercy swoich snów. Nienawidził martwej ciszy tego domu, milczenia w swojej obecności, a tutaj milczało wszystko, nawet portret ojca, wrzucony na dno piwnicy przestał się buntować. Matka zwykle milczała najwięcej. I najwymowniej. Więc przerywał tę cisze uparcie, mamrocząc do nikogo, bez celu, wszystkie przekleństwa, jakie znał. Przy każdym prychnięciu kurtyna włosów powiewała nieznacznie. I świeca i jej gryzący dym nie mogły nic zmienić w jego życiu, tak samo księżyc, choć doprowadzał go do ostateczności swoją natarczywością, nie miał nad nim mocy. A gwiazdy i życzenia, których przyobiecał sobie nigdy już nie wypowiadać były mu niepotrzebne do niczego. Bezużyteczne cacka, trzymane przez świat z próżności. Ogień opiekał mu prawy policzek. Błyskawice raniły źrenice, jak noże.

W jasnych rozbłyskach błyskawic twoje dłonie ukazują ci się plamami pociętego mięsa.

W jasnych rozbłyskach błyskawic twoje serce jest czarne, jak spalona ogniem kora dębu. I nie naprawi tego nawet całe może lśniących, jak kryształ łez.

Nie zauważył, kiedy jego policzki powilgotniały od potu i łez. Dopiero, gdy na ustach poczuł słony smak, warknął z wściekłością. Nienawidził upokorzeń. Jemu nie wolno płakać, nawet nieświadomie, nawet, gdy nie wie, czemu i nie rozumie rodzących się w nim emocji. Był w nim gniew, żal, poczucie krzywdy i niesprawiedliwości, tona niezrozumienia i całe mnóstwo innych uczuć, które chciałby wygonić ze swojej piersi na zawsze. Ale przecież, gdy łzy perliście omywały mu skórę dłoni, te nadal były koloru wina i nie chciały stać się wodą. Bo cud chrystusowy nie ma odwrotu, bo tylko Baranek potrafi mieć ręce skrwawione i najczystsze. On nigdy nie miał na dłoniach cudzej krwi. Kto mówi, że jemu nie wolno paść na kolana i błagać przebaczenia?! Kto powiedział, że dla niego nie ma wiary i zbawienia, nie ma pokuty i odpuszczenia?! Na Merlina, jak bardzo chciał przekląć tych, którzy mu to wywrzeszczeli w twarz! Na Merlina, jak bardzo przeklinał siebie, za to, że nie potrafi paść na kolana i błagać, tylko podpala od niechcenia ułożone perfekcjonistycznie drewna na kominku, podpalone dzięki tytułowej stronie Proroka Codziennego, sprzed przeszło dwóch miesięcy?! Te wszystkie rytuały, zapełniające mu samotność i długie godziny agonii potrzaskanej na strzępy duszy, były obroną szaleńca przed opadnięciem na dno. Bo gdyby opadł, zapragnąłby się wybić, a tego dla siebie nie przeznaczył. Miał się pokutnie pogrążać, wolno, wolno i co raz wolniej, aż jego ciało zapomni o ruchu i utknie w martwicy. Perfekcjonista. Trup, zapluty szczeniak, skamlący w fotelu swojej pani. Łzy rodziły w nim rządzę mordu, rządzę śmierci, pożogi i krwi, której miał już przecież dostatek i przesyt. Nie było spokoju wśród strzepał jego duszy, uparcie tańczących swój Dance macabre. Pozostał tylko chaos uczuć, emocje silniejsze niż stal i diamenty łez spływające mu po twarzy i skwierczące na rozżarzonych krwawo dłoniach. Klął przesadnie, rażąco, wzdrygając się podczas konwulsji i szlochu. Dławił się własnym płaczem, oczy już nie lśniły, nie błyszczały nawet, zaciśnięte, skryte pod powiekami. Poświęcał temu płaczu nie mniej uwagi, niż własnej duszy, widokowi za oknem, stopom i dłoniom, a także książkom, poupychanym po kątach wraz z tajemnicami i cichymi wspomnieniami. Nienawidził ciszy, nie mniej niż siebie i swojego ojca. Nie mniej niż swojego pana i tego, z którym walczył. Nie mniej niż Pottera i jego szajki. Dlatego pluł przekleństwami, jak jego ofiary pluły krwią i zębami, a z jego ust wypływał potok słów nie mniej obfity, niż posoka z kolejnych ran, które zadawał podobnym swojemu parszywemu ojcu. Chociaż to nic nie zmieniało. Ale zadawał je perfekcyjnie. Kunszt zabijania. I prychał, obficie obryzgując swoje dłonie śliną. Miał obrzydliwe włosy i wychudłą, pobrużdżoną twarz, wyglądał ponad swój wiek i wiedział, że nigdy nie będzie przystojny. Ktoś w dzieciństwie złamał mu nos. Wtedy też wypowiadał jeszcze życzenia, widząc spadającą gwiazdę. Teraz wszędzie były tylko rany, które zadał nimi światu. Jego ojciec umilkł już na obrazie, nawet on nie krzyczał i nie buntował się przeciwko upchnięciu do piwnicznej celi. A matka milczała zawsze, najwięcej i tak wymownie, jak tylko bite i niszczone matki milczeć potrafią. I patrzyła, raniąc bardziej niż płomień świecy, drażniąc bardziej niż dym, dotykając bardziej niż blask księżyca za oknem, irytując bardziej niż gwiazdy na nieboskłonie i będąc trudniejszą do zniesienia, niż błyskawice i ogień. Powodując większy wstyd niż te wszystkie łzy i poty, wylewane tamtego wieczora.

W perlistym blasku łez jego dłonie nadal były czerwone, jak suknie wiktoriańskich dziwek.

W perlistym blasku łez jego serce miało wciąż tę samą skorupę z zaschniętej smoły i nawet wzrok matki nie mógł tego zmienić.

Przyszła do niego tylko jeden raz. Nie wiedział, gdzie się podziała potem. Stała w progu, w podróżnym płaszczu i torbą w ręce i patrzyła na niego przez to niekończące się pół godziny. Stała, a on nie potrafił znieść przenikliwości jej oczu, jej obecności i żalu, który do niego miała. Nie zaprosił jej do pokoju. Nie pozwolił usiąść we własnym fotelu, uparcie zajmując jej stałe miejsce. Miał w dłoniach różdżkę, po której ślizgały się krwawe blaski bijące od ognia jego rubinowych dłoni. Nie widziała jego rozżarzonych emocjami oczu, a jednak musiała czuć ten gniew, tę nienawiść i odepchniecie, mimo, że te uczucia nigdy nie były skierowane do niej. To on był brudny. Ona była, jak najczystszy kryształ. Ojciec, co dzień próbował rozbić go na drobny mak. Ale tylko pokaleczył sobie palce niewielkimi drzazgami. Była twarda, jak diament. I krucha. Ojciec nie wiedział, że aby ją zniszczyć, nie trzeba trzeć nią o beton, tłuc i poniewierać. Wystarczy precyzyjnie puknąć młotkiem. On, w przeciwieństwie do swojego ojca był perfekcjonistą. I choć tak bardzo tego nie chciał, nienawidził każdej dobrej części swojej duszy. Nienawidził litości, wszelkich jej objawów, najmniejszych uśmiechów i chęci pomocy. Nie chciał możliwości powrotu i słów pocieszenia. On ich desperacko potrzebował. Ale gdyby mógł, odebrałby sobie nawet tlen. Nie potrafił powiedzieć jej niczego. Nie potrafił patrzeć na jej zrozumienie i wybaczenie. Nie potrafił znieść myśli, że ktoś byłby w stanie wiecznie siedzieć przy nim w fotelu i patrzeć. Nie chciał potrafić kochać nikogo i doprowadzał go do szału fakt, że mógłby darzyć miłością kogokolwiek. Nie potrafił przestać umyślnie niszczyć siebie i swój cały świat oraz światy innych, z sadystyczną przyjemnością. Miał czarne serce, czarne jak onyks oczy i pobrużdżoną twarz starca. Miał mnóstwo blizn i był brzydki. Jego włosy przypominały łajno. Klął. Wciąż klął. I nie potrafił spojrzeć jej w twarz.

Nawet ona musiała widzieć przecież, czerwień jego dłoni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hakkajrii
Worek treningowy Seva



Dołączył: 05 Sty 2010
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Snaperka

PostWysłany: Czw 21:26, 17 Cze 2010    Temat postu:

aaa przepraszam za opóźnienie, zaczytałam się w książce Very Happy

Nokturn powszedni

Dom był pełen ciepła. Ściany w jasnych kolorach, a na nich wesołe obrazy. Zakapturzona postać wpatrywała się w nie przez moment, by po chwili unieść różdżkę i wypowiedzieć obojętnie jedno słowo.
- Inflamare.
Języki ognia zaczęły lizać pogodne wnętrze, pożerać wesołe twarze z obrazów, zdjęcia kurczyły się i czerniały, by przy pierwszym lekkim podmuchu powietrza, rozsypać się w pył.
Chwilę patrzył na swoje dzieło, lecz nacieszywszy oczy, odwrócił się i spokojnie poszedł dalej. Pod czarnym kapturem, na bladej twarzy, migotały ogniste cienie.
Mężczyzna przeszedł leniwie przez salon i zatrzymał się u podnóża hebanowych schodów. Wszedł na nie ostrożnie, bezszelestnie wspinając się na piętro. Ze zwierzęcą zwinnością skrył się w cieniu i uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Była późna noc i żadne światło nie mąciło idealnej ciemności, lecz jego zmysły były wyostrzone. Jedynie ofiara niczego nie podejrzewała, choć czasem poruszała się niespokojnie przez sen i ciężko oddychała. Otoczona była kilkoma zaklęciami, Severus bez trudu ocenił niebezpieczeństwo. Prychnął w duchu, takie czary można zastawić na ślepego imbecyla, ale na nim nie robiło to żadnego wrażenia.
Zaczął prawie niedosłyszalnie szeptać inkantację. Magia płynęła z jego różdżki, rozplątując uroki i niwelując klątwy, gdy zostało już tylko jedno zaklęcie ostrzegawcze, uśmiechnął się złowieszczo i spojrzał na swoją zdobycz.
Pracodawca będzie z niego zadowolony, jedynie dwa tygodnie zajęło mu wytropienie osoby, którą oni szukali parę lat.
Chcąc się trochę zabawić, lekkim podmuchem wiatru, trącił zaklęcie. Rozległ się delikatny dźwięk, a postać, która dotąd spała, poderwała się z łóżka niczym bity pies i zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła, ściskając różdżkę.
Severus stał cicho w cieniu, niewidoczny, zlewając się z otoczeniem. Jego twarz wykrzywił uśmiech, nie zapowiadający nic dobrego.
I rozpoczął zabawę.

ooxxoo

Nie spędził dużo czasu w mieszkaniu ofiary, dla jego pracodawcy liczył się efekt, a nie środki. Dzięki temu mógł jeszcze tej nocy poszukać chętnych na swoje eliksiry, może uda mu się zarobić parę galeonów. Nielegalne eliksiry sprzedawały się na Nokturnie od ręki. Nigdy nie wpadłby na to, że można tak łatwo zarobić. A im wymyślniejszy sposób tortury, czy im lepiej nie wykrywalna trucizna, tym był większy popyt. Severus nie miał zahamowań moralnych co do ich sprzedaży. Sam chętnie po nie sięgał, udoskonalał w prywatnym laboratorium, czy wymyślał nowe.
Na dzień dzisiejszy najpopularniejszy był Domari Vitrum, który już w przełyku zamieniał się w odłamki szkła i rozrywał wszystko po drodze. Niestety Severus nie znał żadnego przypadku, który by po wypiciu tego specyfiku przeżył, a testował go nie jeden raz. Uważał go za pomysłowy wynalazek, jednak perspektywa szybkiej śmierci, nawet poprzedzona ogromnym bólem, nie leżała w jego zamierzeniu. Zdecydowanie musiał go jeszcze dopracować.
Stojąc w ciemnej uliczce nie rzucał się w oczy, jednak każdy miejscowy wiedział, czym się zajmuje i gdzie go znaleźć. Nie musiał martwić się o klientów. Zawsze był zdany na siebie, a teraz gdy mieszkał wreszcie sam i do tego był samowystarczalny, czuł się znakomicie. Wątpił by cokolwiek, mogło odebrać mu dobry humor.
Była późna jesień, deszcz padał lekką mżawką, jednak jedno proste zaklęcie wystarczyło, by jego ubranie pozostało zupełnie suche. Przeliczył dyskretnie pieniądze i z zadowoleniem stwierdził, że gdy Czarny wypłaci mu za zabicie tamtego tchórza, stać go będzie na nowe składniki do eliksirów, i na długo wyczekiwaną książkę.
Na Nokturnie żył od trzech lat. Gdy tylko skończył Hogwart, nie wrócił już do domu. Mimo że pochodził z czysto krwistej rodziny, która miała liczne wpływy, a jej korzenie sięgały czasów Merlina, nigdy nie potrafił znaleźć się w rodzinnym domu. Służba, skrzaty, oczekiwania. Dla niego to nie miało znaczenia. W jego żyłach odezwała się krew dziadków, łowców i morderców. Nie potrafił żyć bez adrenaliny i krwi na dłoniach. Jedynie walcząc czuł się wolny.
Ciemne ulice Nokturnu, choć niepozorne, tętniły życiem. Przez pierwsze pół roku, chodził nimi niezwykle ostrożnie, ucząc się praw tutaj panujących i próbując wybić się jak najwyżej w hierarchii ulicy. Nigdy jednak nie uciekał przed walką. Pamiętał jak jeszcze rok temu, odbył się ostatni zamach na jego życie. Ostatnia próba strącenia go na sam dół, łańcucha pokarmowego Nokturnu, po tym wydarzeniu, zaczęto go tutaj nazywać Śmierć i zyskał ogromny respekt i szacunek mieszkańców.

Była druga w nocy, wracał właśnie ze spotkania z przyjacielem. Szedł spokojnie dość szeroką ulicą, ale jak to na Nokturnie, po obu stronach drogi piętrzyły się krzywe, czarne budynki, ściśle do siebie przylegające. Nawet w dzień nie dochodziło tutaj światło słoneczne. Czujnie rozglądał się na boki, jednak omal nie przegapił momentu, gdy na jego drodze pojawiło się pięć osób. Przystanął, mocno zaciskając prawą rękę na różdżce. Rozejrzał się i po chwili błogosławił sam siebie, za to, że nie wypił wiele. Z każdej jego strony stało pięcioro ludzi. Razem dwudziestu. Z wyciągniętymi nożami i różdżkami, śmiejąc się złowieszczo.
- Witamy, witamy. - zaśmiał się ochryple Skiring. Severus poznał go już wcześniej w klubie walk, był jednym z tych, którzy tutaj rządzą. - Nasza zbłąkana owieczka się odnalazła. - prychnął, po czym plunął mu pod nogi. - Jakże nas to cieszy.
Zebrani zarechotali obrzydliwie, potrząsając bronią. Severus stał jednak spokojnie, obliczając swoje szanse. Ma jeden miecz i jedną różdżkę. Dwie dłonie, a przeciw sobie dwudziestu. Nie wyglądało to dobrze.
- Bardzo żałuję, – syknął lodowato – że nie mogę powiedzieć tego samego plugawy psie.
- Oho, baranek wyciąga pazurki, czy raczej kopytka. - zaśmiał się paskudnie Jimmy. Jego też Snape pamiętał. Kiedyś słyszał, że wyrżnął pięciu aurorów, którzy zrobili obławę na Nokturn, a ich obcięte głowy wysłał sową do ministerstwa. Od tego czasu, władze nie zbliżały się często do tej dzielnicy.
- Nudzicie mnie panowie. - stwierdził leniwie Severus.
Nokturnianie patrzyli na niego z lekko zdziwionymi minami. W jego oczach nie mogli się doszukać strachu, one płonęły, mimowolnie paru cofnęło się o krok, napotykając czarne bezdenne spojrzenie.
- Nie tak szybko baranku. - stwierdził powoli Skiring. - Znaj nasze dobre serce, nie chcemy cię zabić, wystarczy, że się poddasz, a będziesz mógł odejść i nigdy nie wrócić. Taki młody, szkoda by było poharatać ci buźkę. - rzekł dobrodusznie krzywiąc brudną twarz.
Snape znalazł się w pułapce. Nie mógł ich zabić, bo wtedy nigdy nie przyjęli go jako swojego, ale oni mogli zabić jego, bo nie był jednym z nich. Paranoja. Czuł się jakby wpadł z deszczu pod rynnę. Wprost z domu, gdzie musiał być nienagannym dziedzicem i gdzie rodzice za wszelką cenę, chcieli wytępić z niego krew morderców, potem do Hogwartu, do bandy imbecyli i nieuków, a teraz wprost w objęcia ludzi Nokturnu.
Mógł uciec, jednak śmierć nigdy nie ucieka. Ona nadchodzi.
- Głupcy! - warknął Snape – Myślicie, że ja, potomek morderców, wam ulegnie? Będę walczyć do ostatniej kropli krwi. - zawył szaleńczo, jednym płynnym ruchem, dobywając do drugiej ręki miecz.
Postąpił krok naprzód, a krew w nim zawrzała.
„I burned all the good things in The Eden Eye
we were too dumb to run too dead to die
This was never my world
you took the angel away”*
Walka rozgorzała na dobre. Z każdej strony rzucili się na niego śmiertelnie groźni ludzie. Okrzyki niosły się krętymi ulicami Nokturnu. Severus z zamkniętymi oczami dał się ponieść szałowi. Walczył wściekle, uchylając się przed ciosami i zaklęciami, a samemu posyłając klątwy we wszystkie strony.
Mimo obłędu jaki go ogarnął, zachował tyle rozsądku by nikogo nie zabić. Mieczem blokował większość ciosów, jednak zdarzyło się, że jakieś zabłąkane ostrze rozorało mu skórę. Nie zwracał na to uwagi, nie mógł się rozproszyć. Ciosy spadały z zewsząd, a powietrze było ciężkie od czarnej magii, zaklęcia trzeszczały w powietrzu. A w środku pandemonium był on, Severus Snape, dziewiętnastoletni morderca, sprzedający swoje usługi za pieniądze. Rechotał dziko, by po chwili warczeć i krzyczeć. Avady mijały go o cale, a on tańczył między śmiercią i zadawał ciosy. Po dwudziestu minutach, gdy wszyscy byli już na wyczerpaniu, Skiring, który całej walce przyglądał się z boku, krzyknął.
- Dość!
Wszyscy zamarli. Snape ciężko dyszał, lecz miecza, ani różdżki nie opuścił.
Skiring miał świadomość, że gdyby Severus chciał, zabiłby ich wszystkich w ciągu paru minut. Widział to w jego ruchach i spojrzeniu, chłodnym, analitycznym. Widział to w błędach jego ludzi, nie mogli się z nim równać, nawet w tak miażdżącej przewadze.
- Jesteś Śmiercią. - powiedział cicho Skiring, patrząc na uwalonego krwią młodzieńca. - Jesteś Śmiercią. - powtórzył cicho, odwrócił się i odszedł, a za nim jego ludzie.

Od tego czasu, mógł bez obawy chodzić ulicami Nokturnu, a nawet zawsze liczyć na ich pomoc. Stał się Dzieckiem Nocy.

Na zegarze dochodziła trzecia, o czwartej był umówiony z Czarnym w Jadzie bazyliszka, miał nadzieje, że będzie czekało na niego jeszcze jakieś zlecenie, pieniędzy nigdy za wiele.

- Severus!
Snape odwrócił się gwałtownie, nikt z tutejszych nie wołał go po imieniu, to mogło oznaczać tylko jedno – obcy. Jednak niepotrzebnie zaciskał dłoń na różdżce, bo po chwili dostrzegł, sprawcę zamieszania.
- Lucjusz. Miło cię widzieć. - stwierdził obojętnie, przypatrując się młodemu arystokracie. Jak zwykle wyglądał nienagannie w swojej idealnej szmaragdowej szacie i długich, prawie białych, splecionych w ciasny warkocz włosach. - Nie sądziłem, że można cię spotkać w takich miejscach.
- Słyszałem, że słyniesz tutaj z ciekawych eliksirów. - powiedział niezrażony Malfoy.
- Mogę się paroma pochwalić. - przytaknął spokojnie.
- Właśnie w tej sprawie cię szukałem. - uśmiechnął się ciepło, jak gdyby zapowiadając słoneczny poranek. - Potrzebuję paru trucizn.
Snape przeszył go wzrokiem i roześmiał złowieszczo.
- Kogo tym razem chcesz się pozbyć Mal – Foy... - rzucił retorycznie, szukając czegoś po kieszeniach.
- Ma się wrogów tu i tam.
Severus po krótkim poszukiwaniu, wyciągnął trzy małe buteleczki.
- Dla ciebie mam coś specjalnego. - mówił leniwie, lekko potrząsając fiolkami, przed oczami blondyna. Po chwili z paskudnym uśmiechem, wręczył mu je.
- Co to? - zaciekawił się arystokrata, przyglądają się bliżej substancjom.
- Trzy odmienne, widowiskowe śmierci mojego pomysłu. - odparł tajemniczo z fascynacją, godną szaleńca wtapiając oczy w eliksiry. - Mam mówić dalej?
Lucjusz przytaknął.
- Pierwszy - skinął na buteleczkę z niebieskawym płynem - to żywy lód. Nazwałem go Ghiaccio, nie ma przed nim ratunku, powoli zamraża człowieka od środka. Krew zamienia się w lód, skóra sinieje, łuszczy, odpada... - mówił jakby opisywał jakieś wyjątkowo ciekawe zjawisko przyrodnicze. - Ale to nic w porównaniu z tym co czuje ofiara, stworzyłem go na bazie eliksiru czuwania, nie umrze prędko, będzie wyć i jęczeć przez co najmniej dobę. Proponuję zaklęcie wyczuwania emocji, nieźle się ubawisz Lu.

Severus obdarzył go sadystycznym uśmiechem, który przeraził nawet zimnego arystokratę, jednak z grzeczności mu przytaknął, choć bał się spytać o pozostałe dwie.
Czarnowłosy dostrzegł jednak jego niepewną minę.

- Lu vendetta czy życie? - zapytał zwykłym nokturnowym slangiem, przypominając mu o zamierzeniach, że albo poprzysięgało się zemstę, albo dawało się żyć w spokoju. -
Krew krew krew
po łokcie w niej tonę
Jej cichy śpiew
W mych żyłach płonie - nucił mu cicho z pół przymkniętymi oczami. -
Jest śmierć i pożoga
Vendetty to płomień
Czerwień ze szkarłatem
W szaleńczym tańcu gore.
Żelazne to prawo
Co nie zna litości
Więc idź i wybieraj
Legem conservare sanguinem sitis

Zaśmiał się złowieszczo.
- Nie zapominaj starych praw Lu. - rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Jednak on oczarowany piosenką Dzieci Nocy nie protestował już. Oni rzadko ujawniali swoje zwyczaje, a dobrowolne pouczenie poprzez ich pieśni, było deklaracją szacunku i zaufania do tej osoby. Lucjusz to docenił. Nigdy nie poznał życia Nocy, jego ojciec choć był okrutny i wyrachowany, nie szczędził mu pieniędzy, nie musiał żyć na ulicy. Dzieci Nocy zawsze trzymały się razem, nie wpuszczając nikogo w swoje ściśle zamknięte kręgi. Były to przyjaźnie aż do śmierci, wierni jak psy i szaleni jak stado wygłodniałych wilków, bezlitośni.
- Nie zapomnę Sev.
Mimo, że mało znał Severusa, miał do niego ogromny szacunek jak człowieka. Chociaż nie raz miał wrażenie, że jest szalony, sadystyczny i niebezpieczny, był lojalnym przyjacielem i wiedział, że może mu ufać.
- Słyszałeś co mówią na Nokturnie o Czarnym? - zapytał Lucjusz
- Nie miałem czasu szlajać się po knajpach Lu.
- Zbiera elitę, którą chce zatrudnić na stałe. Podobno obiecuje kupę złota. Spotkałem Averego i Notta w Dzikiej Viperze mówili, że wielu dałoby się torturować godzinami, ale żeby tylko ich przyjął.
- Brzmi ciekawie. Dzisiaj się wszystkiego dowiem. Widzę się z Czarnym. - odparł spokojnie, a po namyśle nachylił się ku Malfoyowi i wyszeptał - A wracając do eliksirów, można zmienić ich właściwości w bardzo prosty sposób.
Arystokrata spojrzał na niego zdziwiony.
- Pięknie, a teraz powiedz jak.
- Jeśli podasz je bezpośrednio, osoba będzie umierać długo w męczarniach i z bardzo głośnym krzykiem, natomiast, jeśli wymieszasz je z wodą, będą niewykrywalne i umrze od razu.
Lucjusz uniósł brwi w zdumieniu.
- Nie wiedziałem, że woda może aż tak zmieniać trucizny.
- Jeśli się wie jak je przyrządzić to może. - zaśmiał się szaleńczo Severus, błądząc dookoła czarnymi oczami. - Trzysta galeonów przelej na moje konto jeszcze dziś, a teraz idź, nie ma czasu do stracenia. - popchnął go lekko, a gdy arystokrata nie reagował, zasyczał mu prosto do ucha. - Uciekaj durniu, aurorzy.
Malfoyowi nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Z cichym trzaskiem aportował się, a po chwili Severus wyczuł jak aurorzy wznoszą bariery antyaportacyjne. Niepotrzebnie, dzieci Nokturnu nigdy nie uciekają przed ministerialnymi psami. Zrobił krok do tyłu chowając się w cieniu, na głowę narzucił kaptur, a twarz zasłonił czarną maską. Dopóki nie zostanie pojmany, nikt nie pozna jego tożsamości. Za plecami usłyszał ciche kroki, odwrócił się gwałtownie, lecz dostrzegł Skiringa i resztę ludzi Nokturnu. Nie będzie walczył sam. Zrobił jeszcze jeden krok w cień i wyczuł pod stopami śluzę do kanałów. Nie chcąc zostać wykrytym, nie użył magii, tylko cicho stuknął nogą w klapę dwa razy, po czym z niej zszedł. Nie minęła z sekunda, a przejście otworzyło się i ukazało wyłaniające się postacie.
Dwa sygnały były na Nokturnie zarezerwowane stwierdzeniu „Psy idą! Bierz co masz pod ręką i chodź walczyć!” Nikt nie odmawiał.
Pochowali się w każdym możliwym cieniu, Severus zdążył naliczyć dwunastu sprzymierzeńców, aurorów było z czterdziestu. Musiała to być jakaś większa akcja. Najciszej jak potrafił wyciągnął trzy sztylety i z rozmachem rzucił w stronę aurorów. Trzech chwyciło się w jednym momencie za serce, po czym upadli z łoskotem na ziemię. Plamy krwi, tworzące się wokół nich, były coraz większe. Gdy zaklęcia ogłuszające poleciały w miejsce, skąd przyleciały sztylety, nie było tam już nikogo. Snape dał znak do ataku. Czarni ruszyli, atakowali zajadle z ciemności, w końcu to był ich świat. Aurorzy jednak również nie odpuszczali i choć nie stosowali niewybaczalnych, to nie powstrzymywali się przed rzucaniem tormentów.
Severus zwinnie jak kot, krążył po całym polu walki i wydawał rozkazy.
- Poddajcie się! W imieniu Ministerstwa Magii!
Ciął bezbłędnie mieczem, krzyk. I kolejny auror padł martwy.
- Jeszcze do was nie doszło idioci! Jesteśmy zbyt dumni by uciekać i zbyt martwi by umrzeć! - wył opętańczo ciskając avadami. - Śmierć! Zdychajcie psy! - warczał, rozcinając mieczem mięśnie, pozbawiając rąk i głów. Bronił się zaciekle niczym stado hipogryfów. Po chwili zauważył, że Jimmi został otoczony przez piątkę, lecz jest za daleko by mógł go wesprzeć.
W jednej chwili się zdecydował, wyszarpał z rękawa buteleczkę ze szkarłatnym płynem i rzucił nią w aurorów. Gdy tylko substancja ich oblepiła, zaczęli wyć i padać na ziemię zwijając się z bólu. Severus nie zatrzymał się by obserwować działanie kwasu, lecz walczył dalej.
- Impedimenta!
- Crucio!
- Avada Kedavra!
Zaklęcia pozostawiały po sobie tylko kolorowe smugi w powietrzu.
- Wycofujemy się! - krzyknął jakiś auror.
Upadło zaklęcie antydeportacyjne i po chwili na ulicy nie było już prawie nikogo.
Severus wytarł miecz o najbliższego zmarłego wroga, po czym rozejrzał się.
- Ktoś oberwał?
Ulica była cała we krwi, wszędzie walały się odcięte członki i bezgłowe zwłoki. Nie zabrakło też skutków avady.
- Frank i Grug. - stwierdził cicho Jimmy, podchodząc do Severusa. - I zabrali Dante i Łasice.
Snape zaklął szpetnie.
- Trzeba ich odbić.
- Oszalałeś Śmierć? Stamtąd jeszcze nikt nie wyszedł! - krzyknął Furi, łapiąc się za głowę.
- Śmierć z reguły jest szalona. - stwierdził spokojnie Snape. - Guido!
Z tłumu wyszedł wysoki mężczyzna z długimi brązowymi włosami, potarganymi od walki. Jego ciemne oczy błyszczały.
- Pójdę.
Severus skinął z aprobatą.
- Szaleńcy muszą trzymać się razem. - powiedział spokojnie. - Przygotuj się. Ja idę pogadać z Czarnym.
Kiwnął im głową na pożegnanie i odszedł.

Xxooxx

Za pięć czwarta pchnął drzwi "Jadu bazyliszka". Ciemna, typowo nokturnowa knajpa, śmierdziało w niej stęchłym kurzem, jedynie alkohol podawali dobry. Zresztą, tutaj albo się miało dobry albo właściciel ginął od noża, co bardziej nerwowego klienta. Severus z kapturem na głowie nie wyróżniał się z tłumu, nie usiadł jednak przy żadnym z brudnych stolików, tylko skierował się prosto do barmana. Wysoki, łysy mężczyzna z mnóstwem blizn na twarzy spojrzał na niego pytająco.
- Sanguis aenigma.** - zasyczał mu cicho przed samą twarzą Snape.
Barman nie odsunął się, jedynie spokojnie pokiwał głową i nakazał mu ruchem dłoni by za nim poszedł. Przeszli przez zacienioną knajpę i przekroczyli drzwi prowadzące w bezświetlne pomieszczenia na tyłach. Ciasny korytarz zawierał wiele drzwi, wszystkie wysokie, sięgające sufitu i o jednakowym brunatnym kolorze. Mężczyzna pchnął jedne z nich i wpuścił do środka Severusa zamykając za nim.
Pokój był trochę większy od jego mieszkania, jednak znajdowały się w nim jedynie dwa fotele. Ściany w brudnym, szarawym bordo przytłaczały i tworzyły ciężką atmosferę.
W jednym z dużych, ciemnych foteli siedział odziany na czarno mężczyzna. Gestem wskazał Snapeowi miejsce na przeciw siebie.
- Witaj Śmierć, cieszę się, że przybyłeś. - szept podobny do syku wypełnił pomieszczenie. - Gratuluję szybkiego wykonania zadania.
Severus nie miał w zwyczaju korzyć się przed pracodawca.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - uśmiechnął się złowieszczo.
Czarny zrzucił kaptur, a spod niego rozsypały się długie do pasa, czarne jak noc włosy. Na Snapie spoczęły szkarłatnozielone oczy.
Rzadko spotykał kogoś, kto nie czuł przed nim strachu, ze względu na jego pieniądze, pozycję i opinię. A ten dzieciak z Nokturnu najzwyczajniej w świecie rozmawiał z nim, jakby nie był dużo starszym, potężniejszym czarnoksiężnikiem, o opinii szalonego sadysty. Siedział spokojnie i śmiał żartować z jego pochlebstwa. Trochę go to zirytowało, nie był przyzwyczajony do takiego traktowania, brakowało w tym respektu. Intrygował go jednak ten chłodny, cyniczny dzieciak, który gdy usłyszał, że dostanie dwieście galeonów za zamordowanie jakiegoś czarodzieja, bez pytań, poszedł i zrobił to. Takich ludzi mu trzeba.
Wyciągnął z kieszeni sakiewkę i wręczył mu ją.
-Dwieście, tak jak się umawialiśmy. - spokojnie stwierdził Czarny.
Severus kiwnął głową, zważył woreczek w dłoni, po czym ukrył pod szatą. Taki interes bardzo mu odpowiadał. A jedno zabójstwo więcej nie zaszkodzi jego sumieniu, wręcz go bawiło.
Czarny uważnie zmierzył go wzrokiem.
- Zapewne słyszałeś, że szukam kogoś na stałe do pomocy.
- Mówiono tu i tam o tym. Na Nokturnie, jeśli się wie gdzie słuchać, to wieści szybko się rozchodzą. - rzucił niedbale rozsiadając się wygodnie.
- Udowodniłeś, że jesteś kompetentny, chciałbym cię zatrudnić. - Czarny nie spuszczał z niego szkarłatnego, przenikliwego wzroku.
Severus nie wyglądał na przekonanego.
- Na czym to miałoby polegać?
- Eliksiry, drobne zadania... - zamyślił się – Nic czego nie robiłeś do tej pory...
- To wiem. - przerwał mu Severus – Ale co bym z tego miał?
- Mam dwór pod Snake Land, dostałbyś komnaty i pracownie eliksirów, do tego odpowiednią zapłatę i dostęp do bibliotek.

Snape był zaskoczony ofertą Czarnego, dawał mu więcej niż oczekiwał, że dostanie. Brzmiało to niezwykle zachęcająco. Chociaż swoje mieszkanie lubił, perspektywa biblioteki ostatecznie go przekonała, przecież nikt nie powiedział, że będzie musiał tam mieszkać.
- Zgoda.
- Znakomicie. Kiedy możesz przybyć?- zapytał Czarny bawiąc się różdżką.
- Aurorzy zrobili obławę na Nokturn dziś w nocy, porwano dwóch z naszych. - powiedział powoli ważąc słowa.
- Rozumiem, że zamierzacie ich odbić.
- Tak. Mugolskie piekło, to igraszka w porównaniu z ministerialnymi lochami. - powiedział wypranym z emocji głosem. Idziemy dziś w nocy.
Czarny zamyślił się, byłaby to doskonała okazja do zbadania planów Ministerstwa, a jednocześnie wzmocniłaby jego więź z Dziećmi Nocy.
- Pójdę z wami.
Severus podniósł na niego lekko zaskoczony wzrok.
- Zatem gdy ubiliśmy już targu. Idzie jeszcze mój przyjaciel. Spotkamy się o dwudziestej pierwszej u mnie. - stwierdził spokojnie, po czym pomału wyciągnął ku niemu dłoń - Severus Serpens Snape.
Czarny po chwili wahania uścisnął wyciągniętą rękę.
- Voldemort Marvolo Gaunt.***


xxooxx

* Marilyn Manson - Coma Black
**sanguis aenigma - krew zagadki
*** chyba nie myśleliście, że Lord Voldemort, będzie się posługiwał imieniem i nazwiskiem mugola? Gaunt to jest coś, nazwisko jego matki, potomkini Slytherina. Budzi uznanie, zresztą ma do niego pełne prawo.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Hakkajrii dnia Czw 21:27, 17 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 18:50, 19 Cze 2010    Temat postu:

Chyna koleżanka zapomniała dopisać: mozna i trzeba glosować. zasady oceniania w temacie Ocenianie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin