Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna

www.sshg.fora.pl
Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger
 

Osiem Wigilii [8/8][Z]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> House ZONE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Czw 19:48, 24 Gru 2009    Temat postu: Osiem Wigilii [8/8][Z]

Z okazji Wigilii, postanowiłam wam wrzucić swojego ficka, którego dzisiaj skończyłam pisać i wstawiać na innym forum.

Osiem Wigilii


Part 1

Zwykła w Wigilia w zwykłym domu. Wszyscy już dawno poszli spać, chcąc obudzić się następnego dnia i ujrzeć prezenty koło łóżka. Nie spała tylko babcia, starsza już pani. Siedziała w bujanym fotelu, który raz po raz skrzypiał, przedzierając się przez ciszę późnej nocy. Kobieta co parę chwil, jakby z nerwów, nakręcała na palec swe siwe włosy, które wypadły z ciasno zawiązanego koka. Mimika jej twarzy wskazywała na stan całkowitego zamyślenia. Ledwo zmarszczone brwi powodowały przypuszczenia, że to, o czym myślała staruszka nie było czymś przyjemnym. Wigilia Bożego Narodzenia powinna być czasem wielkiej radości. Kobieta jednak siedziała pogrążona w głębokiej melancholii, a w jej oczach widoczny był smutek. Zamyślona, nie usłyszała skrzypnięcia drzwi zwiastującego czyjeś wejście do pokoju. Mając zamknięte oczy, nie zobaczyła małego dziecka, które podeszło w tym momencie do miejsca, w którym siedziała.

- Babciu Rachel, śpisz? - spytała pięcioletnia dziewczynka, chwytając starszą kobietę za dłoń.

- Nie - odparła tamta zachrypniętym głosem.

- Nie mogę spać - poskarżyło się dziecko.

- Chodź tu, do mnie. - Mała dziewczynka wdrapała się kobiecie na kolana.

Przez chwilę siedziały w milczeniu. Jednak, jak wiadomo, małe dzieci nie umieją nie odzywać się zbyt długo.

- Babciu, opowiedz mi jakąś historie - poprosiła.

- O Świętym Mikołaju? - westchnęła babcia, nie będąc w nastroju do takich opowiadań.

- Nie. - Pokręciła głową dziewczynka.

Kobieta spojrzała na nią pytającym wzrokiem:

- O czym więc?

- O twoich rodzicach - poprosiło dziecko.

- Dlaczego? - wyrwało się pytanie babci.

Chwilę później staruszka zganiła się w myślach. Przecież pięcioletnie dziecko nie będzie znało przyczyny swojego kaprysu. A jednak...

Dziewczynka przygryzła wargę w zamyśleniu.

- Nigdy nie mówiłaś o nich - stwierdziła po chwili.

- Dobrze, opowiem ci o nich. Ale wiedz, że to długa historia - rzekła Rachel.

Mała wzruszyła ramionami:

- Nie przeszkadza mi to. Mamy czas.

Ta pięciolatka zdecydowanie nie wyrażała się jak dziecko w jej wieku.

Staruszka westchnęła i zapatrzyła się w okno. Dopiero po chwili zaczęła mówić cichym głosem:

- Widzisz, Ally, życie jest skomplikowane. Dla jednych bardziej, dla drugich mniej. Dla ludzi którzy mnie wychowywali, dla tych, których uważałam za rodziców, choć nimi nie byli, przynajmniej z punktu biologicznego, życie było bardziej skomplikowane niż się wydaje. Więcej wycierpieli niż zaznali radości, czy szczęścia. Ich droga miłości była bardzo kręta. Życie kładło im kłody pod nogi, o które często się potykali. Czasami jednak udawało im się je ominąć. Wtedy nadchodziły chwile szczęśliwe, które nierzadko kończyły się kłótnią. - Kobieta zamilkła na chwilę, jakby zatopiona we wspomnieniach.

Kiedy zbyt długo się nie odzywała, pięciolatka pociągnęła ją za rękaw bluzki.

- Babciu, opowiadaj dalej.

- Nie jestem pewna czy zrozumiesz całą tę historię - miała wątpliwości staruszka.

- Może nie dzisiaj, ale kiedyś na pewno - odpowiedziało niezwykle mądrze dziecko.

- Najprościej można o nich powiedzieć, że byli jak ogień i woda - kontynuowała opowieść Rachel. - Między nimi istniała namiętność, jakiej zazdrościł im każdy. Jednak ten żar, gasiły wszelkie niemiłe słowa, które między nimi padały. Nikt nie wie, kiedy naprawdę zaczęli się kochać. Niektórzy uważali, że już na studiach, gdzie się poznali, inni, że dopiero w Princeton Plainsboro Teaching Hospital, gdzie pracowali. Ja skłaniam się bardziej ku tej pierwszej opcji.

Kobieta znów zamilkła, jednak zaczęła spowrotem opowiadać, zanim dziewczynka zaczęła się nie cierpliwić:

- Był od niej starszy. Kiedy ona zaczynała studiować, on już był na ostatnim roku. Gregory House poszedł na studia medyczne z powodów tylko jemu znanych. Mówił, że po to, aby sprzeciwić się woli ojca. Kłamał. Równie dobrze mógłby w takim wypadku pójść na dziennikarstwo. Był zamkniętym w sobie człowiekiem, jakby skrywał jakiś sekret. Tak było w istocie. Chciał zamknąć na kłódkę przykre wspomnienia z dzieciństwa, a kluczyk wyrzucić, tak by się nigdy nie odnalazł. Chciał zapomnieć, jednak tak się nie dało. Ale o tym miał się przekonać dopiero wiele lat później. Ona, Lisa Cuddy, była jego zupełnym przeciwieństwem. Prawdą jest to, że przeciwieństwa się przyciągają. Wieczny uśmiech na twarzy i optymistyczne słowa - o to była cała ona. Jednak cechowała ją także niebywała stanowczość, tak niecodzienna w jej wieku. Jej dbałość o szczegóły zaskakiwała wszystkich. Mimo młodego wieku, była niezwykle odpowiedzialna. To także ich różniło. On nie zwracał uwagi na ustalone zasady, regulaminy miał, najprościej mówiąc, gdzieś. Nie można było na nim polegać.

Staruszka przerwała, by zaczerpnąć tchu. Nie była już na tyle młodą osobą, aby móc mówić bez przerwy.

- Ich spotkanie było zwykłym przypadkiem. Wszedłby do biblioteki pięć minut później i nic z dalszych wydarzeń, nie stałoby się nigdy. Była połowa grudnia, prawie koniec pierwszego semestru ostatniego roku jego studiów. Wściekły zmierzał do biblioteki. Złorzeczył przy tym wszystkim. No, bo kto normalny każe pisać durne prace podczas świąt? „Wykładowcy to idioci” mruczał pod nosem. Wściekłym ruchem ręki otworzył drzwi i wpadł do środka. Zderzył się przy tym z młodą dziewczyną, której z rąk wypadły książki. Normalnie by tylko warknął i poszedł dalej zupełnie ją ignorując. Jednak teraz był zły, zirytowany i miał ochotę kogoś zamordować. „Uważaj, jak chodzisz, kretynko” powiedział tonem zwiastującym jej śmierć. Normalna dziewczyna by speszona spuściła wzrok i odeszła czym prędzej. Lisa jednak nie była zwykłą dziewczyną. Schylając się po książki, które upuściła, odpowiedziała jadowicie „Bo co?! Bo jakiś palant powinien sobie kupić okulary?!”. House'a, jakby wbiło w ziemię. Nikt nigdy z nim nie zadzierał. Skoro jednak chciała... „Może i jestem palantem, ale nie jestem idiotą. Wiem, że nie chodzi się z ośmioma książkami pod ręką. To przecież niebezpieczne...” rzekł, nawet nie próbując jej pomóc w zbieraniu książek. „Och, doprawdy? A co niby miałam z nimi zrobić?! Machnąć różdżką i przelewitować je do swojego pokoju?” odrzekła sarkastycznie. Chłopaka znowu zamurowało. Ta dziewczyna zdecydowanie na za dużo sobie pozwalała. „Nie, myślałem raczej o teleportacji wraz z nimi” powiedział. „Och, czyżby pan jestem-palant-ale-nie-idiota czytał zbyt dużo książek fantastycznych?” spytała głosem ociekającym ironią. „Czyżby to samo dotyczyło panny przemądrzałej-idiotki-o-zbyt-dużym-dekolcie?” zaśmiał się. Ich „kłótnia” zaczynała mu się podobać. Dziewczyna nie spłonęła rumieńcem, choć tego się spodziewał, natomiast wcisnęła mu swoje książki w ręce. Nie, tego się nie spodziewał. Robiąc to, powiedziała: „Skoro nie powinnam chodzić z ośmioma książkami pod ręką, to zanieś je sam. Przecież jesteś taki silny i mądry. Z pewnością na nikogo nie wpadniesz, ani się nie przewrócisz”. Westchnął i, przeklinając w duchu pierwszą osobę, która potrafiła mu się zripostować, wyszedł z jej książkami z biblioteki. Ruszyła za nim i dogoniła go po chwili.

Pięcioletnia Allison przetarła oczy ze zmęczenia i ziewnęła.

- Idź się prześpij choć chwilę - poradziła jej babcia.

- Ale skończysz mi to kiedyś opowiadać? - chciała wiedzieć dziewczynka.

Staruszka przytaknęła skinięciem głowy:

- Tak, w przyszłą Wigilię.

Part 2

Rok minął dla wszystkich zbyt szybko. Nie zdążyli czegoś zrobić, czy osiągnąć. Jedynie dwóm kobietom się dłużył. Jednej, która przeżyła już prawie wszystko i drugiej, która miała całe swoje życie przez sobą. Obie, jednakowo zniecierpliwione czekały na Wigilię.

Wreszcie nadeszły upragnione przez nie święta. Obie kobiety, a raczej staruszka i dziewczynka, zasiadły do stołu wigilijnego z uśmiechami mówiącymi, że dzielą między sobą sekret tylko im dwóm znany.

Posiłek, mimo że składający się z wielu dań, został zjedzony szybko. Po nim znakomita większość rodziny udała się na górę, by pójść spać, czy w spokoju poczytać książkę.

W salonie zostały tylko dwie osoby.

Starsza kobieta powoli się schyliła i sięgnęła po zapałki. Po chwili w kominku wesoło zapłonął ogień.
Rachel podeszła do bujanego fotela, na którym chwilę później zasiadła. Allison, teraz już sześcioletnia dziewczynka, usiadła jej tak jak rok wcześniej na kolanach.

- Opowiedz ciąg dalszy - poprosiła.

Mimo, że nie sprecyzowała czego ciąg dalszy, babcia wiedziała o co jej chodziło. Tak jak obiecała kontynuowała opowieść:

- Po pierwszym spotkaniu, wtedy w bibliotece, widywali się jeszcze wiele razy. Niby przypadkiem wpadali na siebie na korytarzach uczelni. Byli pod każdym względem dziwną parą, bo w zasadzie takową nie byli. Nie można nawet powiedzieć, że się przyjaźnili. Ich relacji nie dało się po prostu opisać. Kłócili się i sprzeczali prawie non stop, a jednak przy sobie wciąż trwali. Każdy na uczelni mówił, że kiedyś się zejdą i będą tworzyć szczęśliwy związek. Tak też się stało, ale dopiero wiele lat później. Nie mogli być razem na studiach, gdyż każde z nich, chciało czegoś innego. On szukał przygody na jedną noc, ona kogoś, kto będzie z nią już zawsze. Nigdy nikt ich nie widział trzymających się za ręce, czy przytulających, a mimo to twierdzono, że się kochali. Z każdym dniem przybliżali się coraz bardziej do siebie. Stawali się przyjaciółmi. Dziwnymi, ale przyjaciółmi.

Rachel na chwilę zamilkła. Nie było jej łatwo mówić o ludziach, którzy ją wychowywali, a którzy już nie żyli.

- Czasami jedno zdarzenie zmienia wszystko - podjęła opowieść. - Może sprawić, że poczujemy się wolni jak ptak i uniesiemy się do góry na skrzydłach miłości. Może sprawić także, że nasze życie legnie w gruzach, że nasz świat zawali się, cegiełka po cegiełce. Jedno wydarzenie, a zmienia tak wiele - na lepsze bądź na gorsze. W ich przypadku runął most, który powoli budowali. Nić porozumienia między nimi została przerwana. I pomyśleć, że wszystko przez jedno wydarzenie, przez jedną noc. Po którejś kłótni, jakby nie wytrzymali. Wybuchła namiętność i pasja, jakby przyjaźń już im nie starczała. Spędzili razem jedną noc, po której, choć ta była cudowna, rozstali się.

Kobieta znów zamilkła.

- I co dalej? Co dalej? - chciała wiedzieć sześciolatka.

- Niewiele później on skończył studia, a jej zostały jeszcze trzy lata nauki. Nie widzieli się przez wiele lat - zakończyła babcia. - Jest już późno. Ciąg dalszy opowiem ci w przyszłym roku.

Part 3

- Babciu, babciu, obudź się. - Rachel została obudzona ze snu przez swoją siedmioletnią wnuczkę.

- Hmm? - spytała mało inteligentnie.

- Zasnęłaś... a obiecałaś, że opowiesz ciąg dalszy historii swoich rodziców. - Dziecko wygięło usta w podkówkę.

- Oj, już dobrze, dobrze. - Staruszka wstała, aczkolwiek niechętnie. Była zmęczona. Potrzebowała dużo snu. Nie była już młodą osobą.

Zeszły razem na dół, by po chwili usiąść tak samo jak w ostatnich latach. Babcia usiadła na bujanym fotelu, a Allison na jej kolanach.
Przez chwilę milczały, a za oknami padał śnieg. W końcu starsza kobieta zaczęła mówić:

- Nie widzieli się bardzo długo, wiele lat. Spotkali się już jako dorośli ludzie, którzy w życiu przeżyli już wiele. Ona była administratorką Princeton Plainsboro Teaching Hospital, on genialnym nie trzymającym się żadnych zasad, diagnostą. Zatrudniła go, a był to zarazem największy błąd w jej życiu, jak i coś co zwiastowało krótką chwilę największego szczęścia. Po jakimś czasie w placówce, w której oboje pełnili ważne funkcje, zaczął pracować onkolog - James Wilson, który z biegiem lat stał się najlepszym przyjacielem Gregory'ego House'a. Razem tworzyli trójkę przyjaciół, choć nie można powiedzieć, że byli zgrani. Lisa Cuddy była najbardziej z nich wszystkich odpowiedzialna. Odpowiedzialna aż do przesady. Wilson, także odpowiedzialny, choć widoczny był na nim wpływ diagnosty, był nieśmiały, ale kiedy trzeba było, potrafił walczyć o swoje. A House... no cóż... to po prostu był House. Człowiek, którego nie dało się jasno zdefiniować, czy poszufladkować. On był po prostu specyficzną osobą. Chamski, sarkastyczny i niemiły, a przy tym jednocześnie czarujący. Mimo całej odmienności trwali cały czas przy sobie i pracowali razem. James Wilson był bystrym i inteligentnym człowiekiem, dlatego też niewiele czasu zajęło mu dojście do wniosku, że ta dwójka - House i Cuddy, mają się ku sobie. Te ukradkowe spojrzenia, żartem wygłaszane uwagi, sarkastyczne komentarze i często wybuchające kłótnie - tak, zdecydowanie coś w tym było. Onkolog podjął decyzje i od tamtego czasu próbował im uświadomić co takiego do siebie czują. Jednak żadne z nich nie chciało słuchać. Diagnosta zbywał sarkastycznymi uwagami, administratorka była zbyt zapracowana by go wysłuchać. Mimo tego, Wilson nie poddawał się i irytował ich swoimi psychoanalitycznymi mowami. Bywały dni kiedy już nie wytrzymywał, wpadał do gabinetu przyjaciela i mówił prosto z mostu: „House, musisz jej powiedzieć co czujesz. Ona cierpi przez ciebie. Przez twoje stumilowe ego. Powinniście być razem. Bylibyście dobrą doskonałą parą...”. „Och, Wilson oszczędź mi swoich wywodów” przerywał mu wtedy diagnosta „Nie nauczyłeś się jeszcze, że one nic nie dają? Może powinieneś pójść na psychologię, a nie na onkologię”. Jednak wcale nie było to prawda. Wywody Wilsona, choć wydawało się, że nie dają nic, zmieniały coś. Zasiały ziarenko niepewności w diagności. Ziarenko, które potrzebowało lat, by wreszcie zburzyć mur, wznoszący się wokół niego. Mur, którym odgrodził się House od wszystkich i od wszystkiego. Wydawało się już nawet, że nie ma żadnych uczuć. Jednak je miał, lecz skrywał najgłębiej jak się dało.

Rachel zamilkła. Musiała chwilę odpocząć. Zdjęła wnuczkę ze swoich kolan i poszła do kuchni, zaparzyć herbatę. Wróciła, niosąc dwa kubki z ciepłym napojem. Jeden podała Allison.

- Babciu, ale dlaczego pradziadek się tak zamknął w sobie? – zapytała siedmiolatka, siadając na podłodze. Nie usiadła na kolanach babci, ponieważ tak było bezpieczniej. Bądź co bądź herbata była gorąca.

- Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie – zacytowała Rachel.

- A kogo kochał pradziadek przed prababcią? – spytała siedmiolatka.

- Kobietę, która go zostawiła.

- To smutne – stwierdziła dziewczynka, poczym dodała – Opowiadaj dalej.

- Bywały momenty w których Wilson myślał, że ta dwójka – Cuddy i House, są na najlepszej drodze, by w końcu się zejść. Jednak jego nadzieja znikała tak szybko jak się pojawiała. Jednak wtedy był jeszcze czas. Nie byli już młodzi, ale jednak nie starzy. House miał cały czas otwartą drogę do niej... do czasu. Do czasu, gdy na horyzoncie pojawił się Lucas – mówiła staruszka.

- Jaki Lucas? – Allison była bardzo ciekawską osobą.

- Poznali się – Cuddy i Lucas, kiedy House wynajął go jako detektywa. Nie będę ci opowiadać o co chodziło, po co go wynajął. Chciałaś usłyszeć opowieść o moich rodzicach. To nie jest więc takie ważne. Wiedz tylko, że w pewnym momencie Wilson opuścił Princeton Plainsboro Teaching Hospital, przez pewno zdarzenie…

Siedmiolatka przerwała jej:

- Co mu się stało?

- Stracił swoją ukochaną.

- Odeszła?

- Nie, umarła.

Dziewczynka posmutniała i westchnęła, po czym poprosiła:

- Opowiadaj dalej.

- W każdym bądź razie Cuddy bardzo przypadła Lucasowi do gustu, jednak ta nie reagowała na jego zaloty. W pewnym momencie Lucas się poddał. Przez pewien czas żadne z nich – House, Cuddy, Wilson, go nie spotykało. Wtedy Gregory myślał, że detektyw nie jest realnym zagrożeniem. Mylił się, ale o tym dowiedział się dużo później. Nic się w zasadzie nie zmieniło. Wilson wrócił, Lucas odszedł i znów było tak jak wcześniej. Mawia się, że nic nie może trwać wiecznie. Tak niestety jest. House był wybitnym lekarzem, szefem diagnostyki. Miał pod sobą trójkę podwładnych. Już wcześniej się oni pozmieniali, tylko jeden był cały czas. Nazywał się Foreman. Wcześniej odeszli Cameron i Chase. Na ich miejsce przyszli: Taub, Kutner i Trzynastka…

- Trzynastka? – Znów przerwała jej wnuczka.

- Tak na nią mówili – powiedziała babcia. – Wszystko zaczęło się psuć, kiedy Kutner popełnił samobójstwo. Ten optymistycznie myślący młody mężczyzna… po prostu nikt nie myślał, że dzieje się coś złego. Nikt nie podejrzewał, że pewnego dnia znajdą go martwego z pistoletem obok. Wstrząsnęło to wszystkimi. Uderzyło to też w House’a, choć usilnie starał się tego nie okazywać.

W tym momencie Rachel skończyła pić herbatę. Odstawiając kubek na stół, spojrzała na zegarek, wiszący nad kominkiem.

- Ally, czas spać – powiedziała.


Dziewczynka protestowała, ale staruszka potrafiła być uparta. W końcu Allison pocałowała babcię na dobranoc i ruszyła do swojego pokoju.

Part 4

Dwudziesty czwarty grudnia rok później. Była zaledwie czternasta, ale ośmioletnia Allison nie mogła już się doczekać ciągu dalszego opowieści o rodzicach swojej babci. Dlatego też ruszyła do pokoju Rachel.

Ally nie należała do osób cierpliwych. Zawsze chciała wszystko wiedzieć, najlepiej jak najszybciej. Sama się sobie dziwiła, że wytrzymywała trzysta sześćdziesiąt pięć dni, by usłyszeć ciąg dalszy historii. Jej cierpliwość powoli się wyczerpywała. Momentami miała ochotę usadzić babcię na krześle, przywiązać ją do niego i nie wypuścić dopóki nie skończy opowiadać. Jednakże umówiły, że ta opowieść będzie opowiadana tylko w Wigilię. Ośmiolatka dotrzymywała słowa, dlatego czekała cierpliwie cały rok, jednak zawsze rankiem dwudziestego czwartego cała jej cierpliwość się ulatniała. Ona chciała wiedzieć co było dalej… Za nic w świecie nie mogła sobie wyobrazić co wydarzyło się dalej. Rodzice Rachel byli zbyt nieprzewidywalnymi ludźmi. Nie miała nawet przypuszczeń jak potoczyły się ich dalsze losy.

- Babciu. – Ośmiolatka pchnęła drzwi.

- Tak, córusiu? –zapytała Rachel.

Dziewczynka skrzywiła się ledwo zauważalnie, słysząc to pieszczotliwe zdrobnienie. Nienawidziła gdy tak ją nazywano. Na Boga! Nie miała przecież pięciu lat!

- Opowiesz mi ciąg dalszy historii o losach twoich rodziców? – zapytała.

Staruszka spojrzała na zegarek i zaśmiała się.

- Jest dopiero chwilę po czternastej… - powiedziała – A zawsze wieczorem ci opowiadam.

- Proszę. – Dziewczyna popatrzyła na nią błagalnie oczkami kotka.

Rachel westchnęła i zgodziła się. To jej spojrzenie… nie potrafiła mu się oprzeć.

- Chodźmy na dwór – powiedziała więc.

Zeszły na dół, by się ubrać. Na zewnątrz było bardzo zimno. Ubrały więc ciepłe, puchowe kurtki i założyły czapki na głowy i rękawiczki na ręce. Bądź co bądź rozchorować się nie chciały.

Później wyszły na balkon, gdzie usiadły na krzesłach przy białym stole, przy którym zwykle w lato całą rodziną jadali obiady.

- Ally, musisz zrozumieć, że nawet tacy ludzie jak House potrafią się załamać. – Dziewczynka skinęła głową – Taki moment dla genialnego diagnosty nadszedł właśnie wtedy, po samobójstwie Kutnera. Starał się udowodnić, że wcale nie było to samobójstwo, lecz morderstwo. Wierzył w to. Zapytasz pewnie dlaczego, skoro wszystkie poszlaki wskazywały na to, że sam się zabił. On po prostu nie mógł zrozumieć z jakiego powodu z pozoru optymista, był pogrążony w depresji. House zaczął wariować. Miał urojenia i halucynacje. Nie mówił jednak o tym nikomu. Obwinialiby vicodin, który łykał w nadmiernych ilościach. Kogo widział w swych halucynacjach? Amber, byłą dziewczynę Wilsona, o której śmierć niejako się obwiniał. Czasami też nękał go martwy Kutner. Nie byłoby jednak aż tak źle, gdyby tylko to miał na głowie. Jednakże nie tak wiele wcześniej Cuddy mnie adoptowała, a James stał się bardziej irytujący. Coraz bardziej chciał połączyć ją i jego. Nachodził cały czas diagnostę i mówił: „Wyznaj jej wreszcie co czujesz. Będziecie tworzyć razem szczęśliwą rodzinę, wraz z małą Rachel”. Kiedy wszystko równocześnie zwali ci się na głowę, nawet jeśli jesteś tak twardym człowiekiem jakim był House, nie jesteś wstanie sobie poradzić. Załamujesz się. On też się załamał, choć tego starał się nie okazać. Nikt tego nie zauważył. Nawet James, który był przecież jego najlepszym przyjacielem. Nie zauważyła też Cuddy, zbyt zajęta ciągłym zajmowaniem się mną. A diagnosta popadał w pewnym stopniu w depresję… Zamknął się jeszcze bardziej niż wcześniej w sobie, teraz już nikogo nawet odrobinę nie przepuszczał za swój mur obronny. Przez ciągłe gadki onkologa o szczęśliwym związku jaki mógłby stworzyć z administratorką szpitala Princeton Plainsboro Teaching Hospital, zaczął o niej rozmyślać. Jednak nie chcąc się nawet przed samym sobą , że może coś do niej czuć, wypijał zbyt duże ilości Burbona i łykał zbyt dużą ilość tabletek vicodinu. Niezbyt dobre połączenie. Halucynacje stawały się coraz gorsze. Przestał już odróżniać rzeczywistość od nich.

Staruszka zamilkła, chcąc odetchnąć świeżym zimnym powietrzem.

- Dlaczego oni mieli wszystko pod górkę? – spytała ośmiolatka.

Babcia popatrzyła na nią smutnym wzrokiem i odpowiedziała:

- Niewiadomo. Tak po prostu niektórzy mają, choć nie zasługują na takie przeciwności losu.

- Dlaczego tak jest? – chciała wiedzieć dziewczynka.

Staruszka nie odpowiedziała. Sama chciała to wiedzieć… Ci ludzie, którzy ją wychowali dali jej zaznać ciepła rodzinnego domu. Dali jej miłość w najczystszej postaci. Dali jej prawdziwe szczęście… A sami byli przez krótki czas naprawdę szczęśliwi… A nie docenili tego szczęścia. Nim zdołali się nim nacieszyć, zostało im brutalnie odebrane.

Rachel kontynuowała opowieść:

- Sądził, że przespał się Lisą Cuddy. Powiedział to przyjacielowi, a potem ogłosił to całemu personelowi szpitala PPTH. To nie była prawda, a on w to wierzył… I Cuddy i Wilson patrzyli na niego smutnym wzrokiem. Powiedział im o halucynacjach. Skończyło się na tym, że stracił licencję lekarską i trafił do szpitala psychiatrycznego. Odwiózł go tam James.

Staruszka ponownie zamilkła, zamyśliwszy się.

- Babciu, opowiadaj… - niecierpliwiła się Allison.

- Szefem wydziału diagnostyki został Eric Foreman. Niewiele później z zespołu odszedł Taub, mówiąc, że on chciał pracować z House’em. Została tylko Trzynastka i Foreman. Jednak widać było między nimi jakieś napięcie. Nie mogli ze sobą pracować na warunkach szef-pracownica. Tworzyli związek, który właśnie przez to, że Foreman stał się szefem, skończył się. Remy Hadley, zwana Trzynastką, odeszła. Niewiele później na diagnostykę wrócili Chase i Cameron, niegdysiejsi podwładni House’a. Przez jakiś czas było dobrze. Wszystkim jednak, prędzej czy później, zaczęło brakować genialnego, czarującego, choć sarkastycznego i chamskiego diagnosty. On się po prostu wyróżniał na tle innych, normalnych osób. Nadawał szpitalowi Princeton Plainsboro pewien niepowtarzalny charakter. Był częścią codziennego życia każdego, kto pracował w PPTH. A wszyscy zaczęli to zauważać dopiero wtedy, kiedy go nie było… kiedy on siedział w psychiatryku.

Babcia przerwała, gdyż złapał ją nagły atak kaszlu.

- Zimno jest – stwierdziła.

- Wracajmy więc do środka – zaproponowała mądrze ośmiolatka.

Rachel skinęła głową, zgadzając się na to.

Weszły do domu, gdzie zdjęły z siebie ciepłe ubrania i poszły do kuchni, by ogrzać się przy gorącej czekoladzie.

Kiedy siedziały przy kuchennym stole, Allison zapytała:

- Opowiedz mi jeszcze dzisiaj ciąg dalszy?

- Nie – odpowiedziała babcia – Już dzisiaj opowiedziałam ci dużo. Teraz trzeba przyszykować się do kolacji wigilijnej.

- A po kolacji? – Dziewczynka wciąż miała nadzieję na kontynuację historii tego samego dnia.

Staruszka uśmiechnęła się, lecz powiedziała:

- Na dzisiaj już wystarczy. W przyszłą Wigilię…

Ośmiolatka westchnęła, ale cóż mogła zrobić… Nie mogła przecież zmusić babci do opowiadania. Postanowiła więc cierpliwie czekać na kolejny rok. Na kolejną Wigilię.

Part 5

- Mamo, gdzie jest Allison? – zapytał William, będący synem Rachel.

- A skąd, do diabła, ja mam wiedzieć? –odpowiedziała pytaniem na pytanie staruszka.

Mężczyźnie niemalże oczy wyszły z orbit. Skąd u niej się wzięło takie słownictwo?

- Willuś. – Syn Rachel skrzywił się słysząc to – Żyjemy w XXI wieku…

Tata Allison przewrócił oczami.

- Mamo, a wiesz gdzie ona może być? – Zmienił pytanie William.

- Synu, a mógłbyś mi łaskawie powiedzieć, skąd ja mam takie rzeczy wiedzieć? Przecież nie mam dziewięciu lat… - powiedziała staruszka, poczym dodała z błyskiem w oku – Ale gdybym miała tyle lat, to pewnie bym teraz wspinała się na drzewo, czy coś…

- Co?! – Mężczyzna nigdy nie podejrzewał o takie coś swojej mamy.

Rachel wzruszyła ramionami:

- No co… jak miałam siedem lat to tak robiłam.

- Ale w zimę? Przecież jest zimno, mroźno, ślisko… A co będzie jak spadnie z drzewa? – spytał.

- Przecież ja mówię, że to ja bym zrobiła, gdybym miała dziewięć lat. Zauważ, że Ally nie jest mną.

- Jest bardziej do ciebie podobna niż ci się wydaje. – William powiedział to jakby z pewnym wyrzutem – Zdecydowanie za dużo czasu spędza z tobą, a ty za dużo przebywałaś z dziadkiem.

Babcia trochę smutnieje na wzmiankę o człowieku, który ją wychował. Bądź co bądź on już nie żyje.

- Lepiej idź jej poszukać – poradziła mu.

William Tritter chwycił płaszcz i zapominając założyć czapki, wyszedł z domu i udał się do ogródka.

Ogródek, znajdujący się przy domu, należącym do rodziny Tritterów, był miejscem prawie całkowicie porośniętym przez drzewa liściaste. Teraz, gdy była zima, a drzewa już dawno zrzuciły liście, wyglądało to przepięknie.

Drzewa bez liści, ‘stojące’ w śniegu, kiedy na niebie jasno świeciło słońce… Tak, to był cudny widok. Jednak William nie zwracał na niego uwagi. Rozejrzał się wokoło, mając nadzieję zobaczyć swą córkę całą i zdrową na ziemi. Jednak jej nie było. Zaczął więc chodzić między drzewami, spoglądając w górę.

W końcu dostrzegł, zwisające nogi. Allison siedziała na dość cienkiej gałęzi największego drzewa w ogródku. To było naprawdę wysoko.

- Ally, złaź stamtąd.

- Ale ja nie chcę – odpowiedziała dziewczynka, machając przy tym nogami nad głową taty.

- Allison, schodź z drzewa – wycedził przez zęby William. Powoli zaczyna tracić cierpliwość do swojej krnąbrnej córki.

- Nie. – Dziewczynka wciąż beztrosko machała nóżkami.

Ojciec Allison postanowił użyć karty przetargowej.

- Jeśli nie zejdziesz z drzewa w ciągu trzech minut, pójdziesz dzisiaj spać przez dwudziestą, a to oznacza zero rozmów z babcią przy kominku z babcią… - zagroził.

- Już, już… - Dziewczynka momentalnie znalazła się na ziemi.

Razem z tatą poszła do domu. Pierwsze co zrobiła to pytanie zadane babci, która siedziała w kuchni, pijąc sok pomarańczowy:

- Opowiedz ciąg dalszy?

- Po kolacji – odpowiedziała, wstając – A teraz chodź. Pomożesz mi robić barszcz.

Trzy godziny później kolacja wigilijna dobiegła końca. Kiedy już wszystko zostało uprzątnięte ze stołu, dziewięciolatka ponowiła pytanie:

- Opowiesz ciąg dalszy?

Babcia skinęła potwierdzająco głową. Niewiele później, siedziały na kanapie przy kominku, w którym płonął ogień.

- Można powiedzieć, że pobyt w psychiatryku wyszedł House’owi na dobre. Może i halucynacje nie do końca ustały, ale zaczęła w nim następować pewna zmiana. Zmiana, która wtedy nie była jeszcze zauważalna. Ale ona następowała… powoli, lecz nieubłagalnie House stawał się innym człowiekiem. – Rachel zaczęła od miejsca, w którym skończyła rok wcześniej – W szpitalu psychiatrycznym poznał wielu niezwykłych ludzi. Najbardziej ze wszystkich wyróżniał się Alvie.

- A czym takim się wyróżniał? – chciała wiedzieć Allison.

- Był po prostu specyficzną postacią. Śmieszne teksty i ‘bycie na luzie’ – to właśnie był cały on. Tak odmienny od House’a a jednak potrafił się w pewien sposób dogadać. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że byli pod pewnymi względami przyjaciółmi.

Staruszka na chwilę zamilkła, zamyśliwszy się.

- House, który wcześniej sprzeciwiał się wszystkim lekarzom w lekarzu psychiatrycznym, przestał się buntować. Po prawdzie było to spowodowane tym, że chciał wyjść stamtąd jak najszybciej… Jednak później dzięki Alviemu, na twarzy House’a zaczął pojawiać się uśmieszek, aż w końcu ‘wyzdrowiał’ i wyszedł z psychiatryka…

Babcia znów na chwilę przerwała.

- Paradoksalnie stał się jeszcze większym draniem niż wcześniej. Dlaczego? Prawdopodobnie nie chciał przyznać sam przed sobą, że się zaczął zmieniać, że ma uczucia… Wrócił do Princeton Plainsboro Teaching Hospital i znów został szefem diagnostyki. Zanim to jednak się stało, musiał odzyskać licencję lekarską. Jak to zrobił? Oczywiście, że nie tak jak powinien… Krótko mówiąc zachowywał się jak palant, aż w końcu Cuddy uległa i dostał spowrotem licencje.

- Tak po prostu? – przerwała babci Allison.

- Ally, nie da się opisać słowami relacji między nimi. Dlatego też nie mogę ci do końca tego wytłumaczyć… Sama rozumiem to tylko po części.

- Aha.

- Na dzisiaj już koniec - powiedziała Rachel.

- Babciu, proszę…

- Jestem zmęczona. – Jakby dla podkreślenia tych słów, staruszka potarła ze zmęczenia oczy.
- Dobranoc, więc babciu. – Dziewczynka wstała z kanapy i ruszyła do swojego pokoju.

Part 6

- Au! – krzyknęła nagle Allison.

Wraz z babcią przygotowywała świąteczne dania. Właśnie kroiła ogórki, kiedy przecięła sobie nożem palec, czego efektem był ten właśnie krzyk.

Z rany jak można się było spodziewać, pociekła krew.

Rachel, gdy tylko zobaczyła co takiego stało się wnuczce, poszła po plaster i wodę utlenioną. Kiedy rana została już zdezynfekowana, staruszka kazała usiąść dziesięciolatce przy stole i się nie ruszać.

Sama dokończyła robienie sałatki i niewiele później, usiadła koło dziewczynki.

- Chcesz usłyszeć ciąg dalszy historii moich rodziców? – zapytała.

- Tak! – Uśmiech od razu pojawił się na twarzy Allison.

- Słuchaj więc uważnie.

- Ja zawsze słucham uważnie – oburzyła się dziewczynka.

Babcia zaśmiała się tylko, poczym rozpoczęła ciąg dalszy historii Grega House’a i Lisy Cuddy:

- House miał pod sobą swój pierwszy zespół – Allison Cameron, Roberta Chase’a i Erica Foremana. Chase i Cameron próbowali ze sobą stworzyć normalny związek, jednak nie obyło się także bez kłótni. Koniec końców zaręczyli się wreszcie. Diagnosta miał natomiast coraz bardziej dość Foremana. Według niego neurolog zachowywał się jak skrzywdzony piesek, któremu zwiała suczka… W efekcie obmyślił plan, który miał na celu powrót Trzynastki do zespołu. Oczywiście pod pretekstem, że potrzebuje jeszcze jednego lekarza. Bądź co bądź musiał utrzymać swoją opinię drania. Przecież House nie mógł być pomocny, czy uczynny… Odwołał Trzynastce lot, kiedy ta chciała wylecieć z kraju. Kiedy chciała dostać gdzieś prace, diagnosta odwoływał rozmowy klasyfikacyjne. W końcu wściekła Remy Hadley stanęła w drzwiach mieszkania Wilsona, w którym mieszkał zarówno onkolog, jak i diagnosta. Podchodząc do House’a, wykrzyczała mu w twarz: „Kim ty jesteś, aby się wtrącać w moje życie? Nie jesteś Bogiem! House, choć raz zachowaj się jak człowiek! Daj mi spokój! Czego ty, do licha, chcesz?” Diagnosta jedynie uśmiechnął się bezczelnie i powiedział, jakby nie dając jej wyboru: „Wracasz do zespołu”. „Nie, nie wracam” odpowiedź padła prawie bez zastanowienia. „Wracasz” House myślał, że ona wróci tak samo szybko, jak odeszła. „Jeżeli już wrócę to tylko z własnego wyboru…” powiedziała. „Ok” House się poddał. Nie poddał się dlatego, że uznał, że nie ma szans zmusić jej do powrotu. Co to, to nie. Po prostu diagnosta wtedy coś zrozumiał. Zrozumiał, że nie można nikogo do czegoś zmusić… Tego dnia odkrył w sobie człowieczeństwo.

- Przecież cały czas był człowiekiem – zauważyła dziesięciolatka.

- Tak – przytaknęła Rachel – Ale wcześniej pewnych rzeczy po prostu nie uznawał. Tego dnia odkrył, że trzeba się liczyć ze zdaniem innych, że nie można kogoś do czegoś zmuszać, że każdy z nas pod pewnymi względami jest taki sam… I znów House nie postąpił tak jak powinien. Zamknął się jeszcze bardziej w sobie, jednak stał się jakby trochę mniej wredny. Praktycznie nikt tego nie zauważył. Była to zbyt mała różnica. Jedynie Wilson to zobaczył i dostrzegł w tym szansę, aby zmusić go do wyznania miłości Cuddy.

- I co wyznał jej to wreszcie? – chciała wiedzieć Allison, owładnięta myślą o House’ie jako rycerzu na białym koniu, przybywającym aby uratować swoją księżniczkę, wyznając jej przy tym miłość.

- Nie… jeszcze wiele się wydarzyło za nim to się stało.

- Aha… no to opowiadaj dalej.

- Pewnego wiosennego dnia Cuddy wezwała do swojego gabinetu House’a i Wilsona. Zastali tam nie tylko samą administratorkę. Była tam też Remy Hadley. „A no co ona tu robi?” spytał diagnosta, wskazując na Trzynastkę. „Wraca do pracy na twój wydział” odpowiedziała Cuddy. „Ale mamo! Ja już mam dzieci pod swoją opieką! Tym dzieckiem musisz ty się zaopiekować!” House zrobił minę naburmuszonego pięciolatka. „Cuddy, a po co mnie wezwałaś?” wtrącił się nagle onkolog. Administratorka Princeton Plainsboro Teaching Hospital zmroziła go spojrzeniem: „Wilson, zaraz do tego dojdę”. James westchnął „Ok, ok”. „Doktor Hadley wraca na wydział diagnostyki i pracuje wraz z twoim zespołem, a ty wraz ze mną i Wilsonem jedziesz na konferencję medyczną” powiedziała administratorka. „A kto się zaopiekuje Rachel?” zapytał diagnosta, a onkolog spojrzał na niego dziwnie. Od kiedy on się nią przejmował? „Lucas się nią zaopiekuje” Jedna krótka odpowiedź, a zmienia tak wiele… Choć nie pokazał tego po sobie, zraniła go. W głowie kołatało się tysiąc myśli „Dlaczego Lucas ma się zaopiekować Rachel? Cuddy jest z nim? Od kiedy? Z jakiej racji? Co to ma znaczyć?” Pytania bez odpowiedzi, każde rodzące tylko kolejne pytanie.

Staruszka przerwała. Zaczęła kasłać. Gdy trwało do już jakiś czas, dziesięciolatka zaniepokoiła się:

- Babciu, co się dzieje?

- Najwyraźniej jestem chora. Przepraszam, nie dam rady ci już więcej opowiedzieć.

- Nie martw się, babciu. Ważniejsze jest zdrowie – powiedziała mądrze jak na swój wiek Allison.

Part 7

- Babciu, nakryłam już do stołu. – Brązowowłosa jedenastolatka wpadła niczym burza do pokoju Rachel. Jej włosy, zawiązane w dwa warkoczyki ‘poskakiwały wesoło’, gdy wbiegła.

- Tata, mama i dziadek już zeszli? – spytała staruszka zachrypniętym głosem.

- Tak. Siedzą już przy stole. Czekamy już tylko na ciebie – powiedziała dziewczynka, uśmiechając się do babci.

Rachel zarzuciła na siebie szarozielony sweter i razem zeszły do jadalni.

- Co tak długo? – odezwał się William Tritter niezbyt przyjemnym tonem.

Mary, jego żona, posłała mu karcące spojrzenie. Przecież była Wigilia! To powinien być czas radości, a nie wzajemnych wyrzutów.

- Nie można było wolniej? – dodał od siebie zjadliwie Peter, czym zasłużył na znak dezaprobaty Rachel.

Staruszka naprawdę nie wiedziała co ona w nim kiedyś widziała. Najgorsze było to, że ich syn najwyraźniej odziedziczył po nim same złe cechy… Rachel westchnęła cicho.

Reszta kolacji wigilijnej minęła już w przyjemnej atmosferze, nie licząc oczywiście wybuchów obu mężczyzn, kiedy Allison, wylała herbatę.

Kiedy już wszyscy zjedli, Mary zaczęła robić porządek, William i Peter poszli do salonu najwyraźniej chcąc resztę świąt spędzić w swoim towarzystwie, a Rachel i Allison udały się do pokoju jedenastolatki. Chciały po prawdzie pomóc w uprzątnięciu rzeczy ze stołu Mary, ale ta uparła się, że poradzi sobie sama.

Jedenastolatka usiadła na swoim łóżku, a babcia na krześle obok.

- Jeżeli myślałaś, że podczas konferencji medycznej… - zaczęła babcia – coś się zmieni, myliłaś się. Jedyne co się stało podczas niej to ciągłe kłótnie między diagnostą i administratorką Princeton Plainsboro Teaching Hospital. Wilson oczywiście starał się ich pogodzić, przez co zwykle stał na linii ostrzału i także mu się dostawało. „Wilson, zamknij się” Z ust obojga padło to co najmniej tysiąc razy podczas tych dwóch krótkich dni, które spędzili razem na konferencji. Po powrocie do New Jersey nic nie uległo zmianie. Cuddy wróciła do domu, gdzie czekał na nią Lucas, zajmujący się mną. A House… no cóż… postąpił jak on. Wrócił do mieszkania, które dzielił z onkologiem i upił się burbonem. Wilson próbował mu wytłumaczyć, że się czuje tak źle gdyż za nim pojawił się Lucas, Cuddy była zawsze wolna. Umawiała się z innymi facetami, ale nigdy nie była z nimi tak długo. House miał drogę otwartą… a teraz… na tej drodze stanęła zamknięta brama, którą był detektyw.

Staruszka na chwilę zamilkła, by chwilę później znów zacząć mówić:

- Cuddy była szczęśliwa w związku z Lucasem, jednak przez ciągłe gadki Wilsona, zaczęła się zastanawiać czy to jest to, czego ona naprawdę pragnie. Musiała przyznać, że związek z detektywem był prosty, jednak nie żyła z nim pełnią szczęścia. Musiała wybrać… czy lepiej trwać w związku, dającym tylko namiastkę tego czego w życiu najważniejsze, czy przeżyć prawdziwe szczęście, które być może nie będzie trwało długo… ale będzie najlepszą chwilą w życiu. W czasie gdy Lisa przeżywała rozterkę, być może większą niż kiedykolwiek indziej, i analizowała wszystko co do tej pory przeżyła; Lucas stwierdził, że ona się od niego oddala. Szybko zaczęły się wyrzutu. Zaczęli się o wszystko obwiniać. On twierdził, że Cuddy więcej uwagi poświęca House’owi niż mu, ona, że on jest zazdrosny. Stało się to, do czego prędzej czy później i tak by doszło. Rozstali się. Można powiedzieć, że rozeszli się w najgorszym na takie wydarzenia momencie. Dwudziestego czwartego grudnia – w Wigilię Bożego Narodzenia. Zamiast radować się Świętami, Lisa siedziała wraz ze mną w domu, smutna. Wtedy przyszedł do niej Wilson, jak zawsze wyczuwając momenty, w których się przyda. Wziął mnie na ręce i powiedział: „Zajmę się nią. A ty idź tam gdzie być powinnaś”. Zrozumiała, ubrała się i wyszła z domu. Pojechała do House’a. Zadzwoniła do drzwi, otworzył. Przez chwilę stali i patrzyli na siebie…

- I co? Pocałowali się? – zapytała się dziewczynka.

Rachel uśmiechnęła się do wnuczki.

- Oczywiście, że nie – odpowiedziała – To nie mogło być takie proste. Cisza z każdą chwilą się przedłużała. „Po co przyszłaś?” zapytał cicho. „Wilson mi kazał” odpowiedziała głupio. Uniósł brwi. „I tylko dlatego?” zadał kłopotliwe pytanie. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Odwróciła wzrok i nie patrząc mu w oczy, powiedziała: „Bo… chciałam… bo nikt nie powinien być samotny w Wigilię”. „Ok” odparł i wpuścił ją do mieszkania. To wydarzenie było kulminacyjnym momentem ich życia. Choć całą noc spędzili na przemian oglądając kiepskie filmy i jedząc chińszczyznę, to nawiązała się między nimi znów nić porozumienia, która przed laty została zerwana. Nie oczekiwali od siebie wyznań miłości i tym podobnych rzeczy. Wspólnie spędzane chwile zupełni im wystarczały.

Staruszkę złapał napad kaszlu. Zrobiła się czerwona, a później jej twarz straciła kolory, by na koniec stać się sina. Zemdlała.

Jedenastolatka krzyknęła. Nie wiedziała zupełnie co ma zrobić. Zbiegła na dół.

- Tato! Tato! – krzyknęła.

- Nie przeszkadzaj w oglądaniu filmu – rzucił mężczyzna.

W oczach dziewczynki pojawiły się łzy.

- Babcia… - wyszeptała.

Po chwili już wszyscy byli na górze. Nie wiele potem zabrano Rachel do szpitala. Była ciężko chora. Nie wiadomo było czy kiedykolwiek wyzdrowieje, czy może już jej życie się kończy.

Part 8

Dwunastoletnia brązowowłosa dziewczynka siedziała na łóżku w swoim pokoju, pijąc z kubka herbatę. Przed nią leży gruby notes. Allison patrzy na niego i jakby waha się, czy otworzyć. Ten zeszyt dała jej babcia Rachel tuż przed śmiercią, mówiąc: „Przeczytaj w Wigilię, bo ja już nie dam rady ci dokończyć tej historii”.

Samotna łza spływa po policzku dziewczyny. Mimo że Allison ma dopiero dwanaście lat, zachowuje się jak osoba o wiele bardziej dojrzała. Kiedy babcia zmarła, jej dom utracił całą swojską atmosferę. Nic już nie było takie jak wcześniej. Ojciec i dziadek stali się jeszcze gorsi niż zazwyczaj, mama nie miała siły przebicia nad nimi…

Dziewczynka jeszcze chwilę patrzyła na notes, poczym zebrała w sobie odwagę i otworzyła na pierwszej stronie. „Do miłości kręta droga wiedzie” głosił tytuł. Allison przeczytała dedykację: „Dla mojej wnuczki, Ally, która jako pierwsza wysłuchała historii dwóch niezwykłych ludzi”.

Teraz już dwunastolatka nie potrafiła powstrzymać łez. Dlaczego ludzie, których tak bardzo kochamy odchodzą zbyt wcześnie?

Allison przewróciła kartki, na prawie koniec zeszytu i zaczęła czytać.

…Zaczęło się od Wigilii, skończyło się także na Wigilii, ale wiele lat później.
Podczas tych paru godzin które wtedy spędzili razem, zrozumieli więcej niż przez dwadzieścia lat życia. Zrozumieli, że bez siebie są niczym, że potrzebują siebie do normalnego funkcjonowania. Postanowili spróbować być razem. Stworzyli rodzinę, dziwną, ale rodzinę. Wychowali mnie…

…To wszystko skończyło się szybciej niż myśleli. Miałam piętnaście lat. Siedziałam w domu u wujka Jamesa, czytając książkę. Zadzwonił telefon. Odebrał Wilson. Jego oczy straciły w ciągu jednego momentu cały blask. Smutek zawitał w nich. „Zginęli w wypadku” wyszeptał cicho, nie chcąc się rozpłakać. Nie udało mi się. Nie mógł walczyć już dłużej z łzami. Rozpłakał się. Podeszłam Jamesa i przytuliłam się do niego. Ja też płakałam.

Umarli w dzień, kiedy każdy powinien być radosny, dwudziestego czwartego grudnia, w Wigilię…


Dziewczynka zamknęła zeszyt. Miała łzy w oczach.

- A więc to dlatego babcia była zawsze smutna w Wigilię… - wyszeptała cicho.

The end


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Angie
Uczeń



Dołączył: 16 Paź 2009
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Snape Manor
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Wto 20:47, 05 Sty 2010    Temat postu:

A ja tą początek i pół środka czytałam wcześniej ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> House ZONE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin