Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna

www.sshg.fora.pl
Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger
 

Cirmia - Opowieść Septimusa [NZ]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Twórczość nie-potterowska
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 12:34, 17 Paź 2009    Temat postu: Cirmia - Opowieść Septimusa [NZ]

Na imię mi Septimus, tak jak siedem jest żyć kocich, ja jestem z nich ostatnim. Tak jak siedem jest wcieleń ludzkich, ja dotykam początku, jako skraj rzeczy przypuszczalnych. Lecz nie zawsze byłem Ja, niegdyś byli Oni Wszyscy, z których się narodziłem.

Initio

I
Cały nasz świat to tylko wspomnienia, cienie przeszłości, czasów, które odeszły bez szansy na powrót, dusze tych, którzy umarli, w wiecznej wędrówce pogrążone sny, z których nie potrafię się uwolnić. Otaczają mnie kolejne wiosny, ubiegają lata nie zabierając moim oczom ich świetlistości, nie zamykając powiek znużonych bezsennym trwaniem. Uszy wciąż słyszą, źrenice wciąż widzą, a przecież dźwięki z dawna niesłyszane umilkły i obrazy minionych wieków zginęły w niepamięci kolejnych pokoleń. Jednak ja trwam i trwać będę, chyba, że Ziemia, Los lub bogowie zdecydują inaczej. Jestem ostatni, wieczny, najstarszy i najmłodszy za razem. Wszystko pamiętam, choć powinienem zapomnieć, wszystko wiem, chociaż przeznaczona mi była niewiedza. Dlatego piszę te słowa, by przelać wreszcie na papier swój ból i wszystkie słowa, znane mi, choć nigdy nieusłyszane. Zamykam oczy i piszę, by przywołać mary snów i wspomnień, tak samo moich, jak i cudzych, wyjaśnić sprzeczności i nieścisłości, zgromadzone w tych kilku kierowanych do Was słowach. Zgaście światło, zapalcie świecę, zasłońcie okna, uwolnijcie duszę, aby podpowiedziała wam to, co najprawdziwsze i najlepsze. Bądźcie czujni, bądźcie ufni, bądźcie uważni, bo oto otwieram przed Wami wrota innego świata i umysłu, Pamięci zaginionej i prawdziwej Wiedzy, w którą uzbrojeni, ruszycie przed siebie by czynić to, co Wam przeznaczone.
Mówi się, że świat stworzyli bogowie, jeden Bóg, czy też, że powstał sam z siebie, z nicości i Energii. Nikt nie wie, co jest prawdą, nikt tego nie pamięta, nawet Najstarsi. Każdy dzień jest początkiem nowego istnienia, nieskończonej Wszechrzeczy i jego drobinek, w tym także każdego życia z osobna. Wynurzamy się z mroku snu i cienia śmierci, by znowu spojrzeć w jasną tarczę Słońca, błogosławić Jutrzenkę i jej kochanka, zwanego Porankiem, by patrzeć jak się starzeją, aż w końcu, jako Gwiazda Wieczorna i Zmrok umrą, roztaczając nad nami roziskrzoną połać łąk Niebieskiego Pastwiska. Istnienie, jak feniks, odradza się w szarych popiołach Brzasku, by spłonąć w ogniach Zachodu. Krąg zatacza się wciąż i wciąż, raz ruszony nie zatrzymuje się nigdy, tworząc jedyne znane nam perpetum mobile. Tak wygląda początek i kres wszystkiego, rodzimy się, by potem zrobić to znowu. Czy pamiętamy to, co było przed nami i w nas, co żyło, kiedy my też żyliśmy, inaczej, dawniej? Niebo jest kroniką wieków, a nasza krew odzwierciedla je, jak woda w stawie, chociaż przelana w nas przed wiekami, nie miała czasu dostatecznie mu się przypatrzeć.
Zabieram Was w podróż w głąb dziejów i Pamięci, abyście poznali korzenie tego, co niezbadane i nieujrzane, zakończyli to, co nierozpoczęte. Opowiem Wam historię istnienia otaczającej Was pychy i zniecierpliwienia w czekaniu na lepszy Los, który wciąż jest taki sam, jak przed laty. Historię stwarzania i unicestwiania, narodzin i śmierci, rozpoczętą nie wiadomo gdzie i kiedy, ciągnącą się po dziś dzień, wieczną i nieśmiertelną, która nigdy się nie przerwie. Patrzcie w niebo i zachwycajcie się, bo odbija się w nim cała Wasza dusza, wszystkie troski i radości znanego Wam świata, każdy dzień przeszły, każda wiosna i każde tchnienie Waszego oddechu. Póki kwiaty będą kwitnąć, będę i ja, a także potem istnieć będę, choć inaczej i nie zupełnie tak, jak to sobie dzisiaj wyobrażam. Śmierci nie ma, jak nie istnieje początek i koniec, a wszystko to się pokrywa i zlewa w jedną Wieczność i Niezniszczalność, dziecko i starca, nasionko i jabłoń, grzech i cnotę, przeciwne, a równoznaczne, trwające obok siebie, ze sobą i w sobie, zmieniające się w siebie nawzajem i dające życie kolejnym wartościom i dziełom zamierzchłej teraźniejszości. Bądźcie ze mną, trzymajcie mnie za rękę, przykładajcie chłodną dłoń do mojego rozpalonego czoła, czytajcie te słowa, a przeleję w Was fragment własnej duszy, aby towarzyszyła Wam w podróży przez Nieśmiertelność.
II
Nie było jeszcze wcale rodów Nowego Świata, gdy zbudzili się Najstarsi. Góry i lasy dziewicze w swej młodości i nietknięte niczyją stopą potoki, witały przybyszów, zapraszając do rozpoczęcia niekończącej się wędrówki. Powietrze nienaruszonym smakiem, słodkim wiewem, zapachem życia i stworzenia wdarło się w Ich płuca, by tchnąć siłę w nieruchome dotąd członki. Po raz pierwszy otwarte oczy chwytały łapczywie obraz, dłonie po raz pierwszy dotykały, a serca ogarnął zachwyt i niedającą się nasycić ciekawość. Tak powstaliśmy My i Oni, a także Kolejni i Pozostali, jak nazywam Ich w moich snach i mglistych zastanowieniach. Jednak, tak naprawdę powstaliśmy wtedy Wszyscy, w jednostkach, aby stworzyć Jedność dziś. Wiedzący, Magowie, Uczeni, Ojcowie, Czarnoksiężnicy, Diabły, Demony… To tylko niektóre z Naszych imion, nadawanych w czci lub w szyderstwie, w trwodze czy w żarcie. Niezniszczalni, wieczni, liczni, piękni. Pierwsi i Ostatni. Tu i teraz, potem i na Wieki. Rozpoczęliśmy istnienie, choć może był to początek tylko w Naszym mniemaniu, a tak naprawdę jedynie kolejny etap Nieskończoności, naznaczonej niezmierzoną Wiecznością. Zadając sobie tysiące pytań i udzielając tyluż a nawet więcej, odpowiedzi, zachowaliśmy pierwiastek Poznania dla siebie, nie dzieląc się nim z Następnymi i Ostatnimi. Skazani na izolację i wieczne zamkniecie, w stworzonej przez siebie klatce, zgotowanym własnemu ludowi wiezieniu wiecznych rozmyślań i mętnych tłumaczeń, nic nieznaczących słów i nieodczytanych symboli, pozwoliliśmy światu przelecieć obok nagradzając się za pracę Nicością, która wypełniła nasze puste serca. Chcieliśmy być Tam, ale wciąż tkwiliśmy Tu i nie mogąc na to nic poradzić, zatraciliśmy się w gniewie i tęsknocie, popadając w desperację. Zaczęliśmy nienawidzić i zazdrościć, a Nasza zawiść nie miała końca. Początku zaś doszukać się nie potrafię. Młodsi Bracia wyparli Nas, zamieniając w cienie, aż zostaliśmy Wszyscy samotni w jednej osobie, przeżuwającej wspólne wspomnienia, które nie należą do niej wcale. We mnie. Jestem tutaj, obok i wszędzie, a za mną szmat czasu, którego nie znam, a który pamiętam. Usiądźcie wygodnie. Wyruszamy.

III
Kochając, nienawidzimy, pożądając, wzgardzamy. Stąd wszystko pochodzi i to napędza machinę naszych poczynań: bezdenna pustka i niezdecydowanie. Dlatego też, moja opowieść potoczy się Tak, a nie Inaczej.
Na imię mi Septimus, tak jak siedem jest żyć kocich, ja jestem z nich ostatnim. Tak jak siedem jest wcieleń ludzkich, ja dotykam początku, jako skraj rzeczy przypuszczalnych. Lecz nie zawsze byłem Ja, niegdyś byli Oni Wszyscy, z których się narodziłem.
Zieleń liści u początku świata zachwycała zupełnie inaczej, tak jak odmienny wisiał nad światem Nieboskłon i więcej gwiazd rozświetlało czarną pustkę Nocy. Spoglądając wokół siebie, widzieli Pierwsi bezkres i nieskończoność, bo wszystko przecież zataczało krąg, nawet Matka Ziemia nie miała początku i końca w swej doskonałości. Jednak nasza historia nie dotyka tych czasów, najbardziej zamierzchłych Dziejów, lecz meandruje wśród zawiłości, które nastały później, wraz z przybyciem ludów Kolejnych i Ostatnich, których my nazwaliśmy Caellan i Leathe. Nie domyślam się nawet imion, jakie nadawali nam Młodsi Bracia, wiedząc o istnieniu naszym jedynie z legend i bajęd, bo żaden z nich nigdy nas nie poznał, a my nie staraliśmy się widywać ich. Tak, zamiast ogromnej rodziny, powstały odmienne plemiona, dzielące się z kolei na klany i rody, zasiedlające odrębne terytoria, odcinające się od reszty i izolujące na wzór swych nieznanych mistrzów sztuki samo uwięzienia. Jakże kwitły kwiaty tamtych wiosen, jak szumiały liście ówczesnych jesieni! Tysiącem barw błyskała każda tęcza, a wody płynące i stojące, starały się odbić w sobie doskonałość Nieba, by stać się, choć trochę podobnymi do ideału.
Wkrótce wykształciły się przymierza i wspólnoty pomiędzy klanami, z czasem zmieniając się w pierwsze państwa, instynktownie dążące do scentralizowania władzy. Nikt z nich nie wiedział jednak, że wszelkie wysiłki są zbyteczne, iż wisi nad nimi zwierzchnik, z dawna narzucony i przeznaczony im już u zarania Dziejów. My, zazdrośni strażnicy swego posiadania, podporządkowaliśmy sobie świat i wszystkie jego istnienia, zmieniając naszych Młodszych Braci w sługi zaledwie, nieświadome ciążących na nich łańcuchów. Wpływaliśmy na losy niewidomych społeczności, pogrążonych we własnych sprawach i kłopotach, niezdających sobie sprawy z narzuconej im przez nas roli. Zabawa była przednia, ale i odpowiedzialność wielka, z której niestety nie zdawaliśmy sobie wcale sprawy. Teraz Wy zbieracie żniwo naszej nieudolności. Moja spowiedź może być dla Was przykra, jednak proszę, dotrwajcie do pozornego końca, by zrozumieć jej ciągłość i trwanie wszystkiego wokół. Przeczytajcie te słowa, bądźcie chłodnymi widzami naszych dziejów, tak jak my byliśmy spektatorami zaledwie w istnieniu tego świata.
Mrok Dziejów roztacza się nad Wami i otacza Was swym niedoścignionym pięknem, słodką radością sukcesów i gorzkim smutkiem porażek. To wszystko składało się na Dzieła przez nas tworzone, te udane jak również te, uznane za partactwa, odrzucone i niewykorzystane. Poznacie ich wiele, tych dobrych i złych, chociaż powyższa klasyfikacja nie jest zbyt właściwa, sami dojdziecie do tej najwygodniejszej i w pełni oddającej naturę Wszechrzeczy.
Otoczy Was zaraz świat intryg dworskich, tak pustych i bezsensownych w swej bezcelowości, jak przemierzanie pustki Wszechświata w nadziei na znalezienie czegoś nowego w nieprzebytych przestrzeniach Kosmosu. Nie dajcie się zwieść słodyczy ust i goryczy serc, nie pozwólcie pozorom wkraść się w Wasze dusze i zagnieździć się w niej kłamstwom sączonym w umysły od dawien dawna. Trwało to długo, lecz wreszcie idziecie za Septimusem, podążając za czarnym ogonem Dziejów, mruczących wam do ucha historie straszne i piękne, jak wszystko na tym świecie.
IV
Wydawaliśmy się sobie piękni i niedoścignieni, najwspanialsi i najmądrzejsi w każdym Naszym czynie doskonalsi od otaczającej Nas Rzeczywistości, nie chcieliśmy być jej częścią, pragnęliśmy, by to Ona stała się fragmentem Nas. Dlatego podróżowaliśmy, długo i wytrwale, w poszukiwaniu krainy równie idealnej jak my sami, o której mówiły jedynie zawiłe przepowiednie. Najwyżej cenieni spośród nas byli dwaj bracia, zwano ich Daelmoge i Chiluan. Oni też poprowadzili Pierwszych na południe, ku tajemniczemu Środkowi Świata. Nie mięliśmy map, planów ani przyrządów nawigacyjnych, spływaliśmy na zbudowanych przed siebie tratwach w dół rzek, przebywaliśmy lasy i stepy, wspinaliśmy się na szczyty i schodziliśmy w głąb jarów i dolin górskich, mając tylko niejasne poczucie celu i sensu wyprawy. Mogliśmy przypuszczać, dokąd wypada nam iść, mieć nadzieję jedynie, że obrany przez nas kierunek jest tym właściwym. Widocznie Los nam sprzyjał, lub Przeznaczenie zapisało sukces naszego pierwszego, wielkiego przedsięwzięcia, gdyż kilkanaście lat od wyruszenia, nasze poszukiwania dobiegły końca, prowadzeni światłem gwiazd i ruchem Słońca, dotarliśmy do celu naszej wędrówki.
Zdarzyło się to pewnej wiosny, ciepłej i cichej, która nadeszła niedostrzeżona przez nas, pogrążonych w przeprawie przez ośnieżone szczyty. Ścigani zamieciami, smagani wiatrem, męczeni mrozem, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że poza łańcuchem gór panuje już świetlista, słoneczna pora rozkwitu. Wreszcie opuściliśmy głęboki, lodowaty wąwóz i ukazała się nam kotlina tak rozległa, że podobnej dotąd jeszcze nie widzieliśmy. Nie było mnie z nimi, jednak ujrzałem wszystko ich oczyma i oglądam nadal, obrazy zapisane w mojej krwi. Pamiętam zielona trawę i białe wiosenne kwiaty, pamiętam odległy śpiew strumyka i śmiech współbraci, przodków, szczęśliwych, ze wreszcie osiągnęli z dawna wytknięty cel. Oczami umysłu widzę dumę dwóch braci, patrzących jasnym spojrzeniem w przyszłość, rysującą się pomyślnie dla ich ludu, mającą wynagrodzić lata trudów. Wiem, ze mieli podzielić się władzą i skrycie układali plany podporządkowania sobie nas wszystkich. Osiedliliśmy się w tej kotlinie, w zacisznym przyczółku u jej północnego skraju, tuż pod ścianą gór. Zmęczeni podróżą nie chcieliśmy przejść choćby kilku metrów tam, więc pozostaliśmy, zakładając Pierwszą Osadę. Nie była to może zbyt wzniosła nazwa, ale lepszej nie widzieliśmy sensu wymyślać, skoro był to jedynie plac ogrodzony pasem zarośli i zastawiony tłumem namiotów. Wszystko miało zmieniać się powoli na lepsze. Daelmoge przewodził obozowi, Chiluan o niespokojnym duchu i pałających zimnym ogniem oczach, już kilka miesięcy po założeniu Osady wyruszył samotnie na wędrówkę, zostawiając bratu zwierzchnictwo nad ludem, pokładając w nim ufność i nadzieję. Pragnął dotrzeć do przeciwległego krańca doliny, zapuścić się w jej lasy, a także, jeśli to możliwe, okrążyć ją wzdłuż gór i znaleźć wygodniejsze przejście na zewnątrz. Powodowała nim tęsknota, dziwna i niewyjaśniona, której nie był w stanie pojąć i z której bał się zwierzać komukolwiek, by nie pomyślano, że nie cieszy go odnalezienie legendarnej Krainy Szczęśliwości, a trudy podjęte przez cały lud, miały na celu zaspokojenie osobistych pragnień przywódcy, nie zaś potrzeb ogółu. Odszedł samotnie, nie powiedział, kiedy wróci, jednak, Daelmoge podejrzewał, że brat realizuje, choć nieświadomie, jakiś wielki zamysł Losu, i że z tej wyprawy wyniknie coś więcej niż by się mogło z pozoru wydawać. O tym marszu nikt już nie pamięta, nawet ja mam o nim jedynie mgliste pojęcie, bo sam Chiluan nie wiele zważał na świat dookoła. Szedł dziwnym szlakiem, krętym i zawiłym, lecz choć sam nie wiedział, dokąd zmierza, coś niosło go i ciągnęło na sam środek kotliny, gdzie wyrósł maleńki pagórek, porosły trawą i odsłonięty, a u jego stóp, na wschodzie, szumiał brzozowy zagajnik. Nadeszło już lato i dzień był bardzo upalny, więc Chiluan skierował się w stronę drzew, skąd dobiegał szum potoku. Usiadł na brzegu, między białymi pniami, na grubych korzeniach i zdjął skórzane buty. W cieniu brzóz panował przyjemny chłód, a wiatr od gór delikatnie muskał mu skórę i ciemne włosy. Zanurzył stopy w lodowatej wodzie, by zabrała z nich zmęczenie wielodniowej wędrówki. Z przymkniętymi oczami i twarzą zwróconą w niebo czekał, sam nie wiedząc, na co, układając po cichu słowa w rytm wiatru i wody, melodię stworzenia i życia. Nie wiedząc o tym wcale, stworzył poezję, lecz, choć on jeden prawdziwie ją rozumiał, nie potrafił nagiąć jej zasad do własnych celów, nie umiał przekazać jej własnych myśli i uczuć. Co stało się później, nie wie nikt, w każdym razie, gdy słońce minęło zenit, on obudził się i ruszył natychmiast w stronę szczytu wzgórza. Jakby pędzony czyjąś potężną wolą, nieświadom prawie tego, co robi, wspiął się na szczyt. To, co się tam zdarzyło, pamiętam jasno i wyraźnie, bo jest to jedno z najpiękniejszych wspomnień przodka mojej matki.
Spotkał ją wśród traw, a wyglądała jak nimfa, naga i świetlista. Wydawała się delikatna i słaba, lecz od jej uśpionej postaci biła moc silniejsza od naszej i władza, przyćmiewająca jego własną dumę. Zdała mu się piękna jak niebo nocą i różany zagajnik, jak ośnieżony szczyt i Księżyc odbity w stawie. Była tak blisko, a jednak tak daleko, niedostępna dostojnością, której nie mógł pojąć. Żadne z tych słów nie przyszło mu do głowy, jednak ja posiadam jego wspomnienia i po wiekach naszego trwania, wreszcie odnalazłem odpowiednie określenia.
Jak człowiek zbłąkany na pustyni pragnie wody, tak Chiluan zapragnął uśpionej, choć było to uczucie dla niego zupełnie niezrozumiałe. W naszym plemieniu nie ma kobiet, nie było ich przynajmniej wtedy, dlatego wszystko wydało mu się tak dziwne, jak dziecku, które po raz pierwszy zapragnie być dorosłe, po raz pierwszy spojrzy w oczy miłości. Pamiętam jak ukląkł przy jej boku, jak wpatrywał się w jej twarz, tak podobną i różną od swojej. Nie wiem jak długo trwał pogrążony w zachwycie na szczycie wzgórza. Chciał dotykać jej skóry, lecz nie wiedział, czemu, nie pozwolił swoim dłoniom spełnić żądania płynącego z głębi duszy i serca, pragnienia, ogarniającego wszystkie jego zmysły. Wiedział już, kim była i kim miała zostać, dlaczego przybyła i jaka rola przypadnie jemu oraz Daelmogeowi. Zrozumiał wiele rzeczy, lecz jeszcze więcej pytań pozostawało bez wyjaśnienia. Przykazano mu zmieniać świat, chociaż wiedział, że wytyczona droga nie miała być prosta i nie zawsze miała się pokrywać z jego ambicjami.
Pamiętam, zabrał ją stamtąd, owijając w płaszcz, starając się iść jak najdelikatniej, aby nie obudzić jej czarnowłosej głowy. Szedł długo w noc, lecz ona wciąż spała, a była tak lekka, że zdawało się, że rozpłynie się w porannym blasku Słońca. Gdy odpoczywał, wpatrywał się w nią godzinami, nie potrafiąc oderwać oczu od jej gładkiej skóry i ciemnych loków. Okrywał ją starannie, bo była chłodna jak trawa o świcie.
Teraz tęsknota jego została uciszona, mógł powrócić i nie myślał na razie o dniach przyszłych, ciesząc się wędrówką w towarzystwie śpiącej kobiety. Chociaż milczała, choć nie poruszyła się ani razu, wiedział już, jak brzmi jej głos, jak wielkim wdziękiem przepełnione jest jej istnienie. Czy poznał to w snach, czy tylko oczyma wyobraźni, nie wiem. Pamiętam za to, jak Chiluan nareszcie dotarł do Pierwszej Osady i jakie wywołał w niej poruszenie.
V
Pierwsi są żądni wrażeń, a po długiej wędrówce i wyczerpującej pracy przy urządzaniu obozu, nadeszły dni monotonne, podobne do siebie, a każda okazja do rozrywki była wykorzystywana do cna. Lecz kiedy znudziły się polowania, gry, a rozmawiać nie miano już, o czym, zaczęto wyczekiwać dnia powrotu Chiluana, aby wokół niego zbudować towarzyskie życie kilku następnych tygodni. Liczono na ciekawe wiadomości i narady, debaty i obrady, żywiono nadzieję na szybkie przenosiny w bardziej przyjazne i różnorodne miejsce, a może nowiny o innych ludach, zamieszkujących tę krainę marzeń.
Nie zawiedziono się, i chociaż mężczyzna nie przyniósł zbyt wielu wiadomości, dźwigał brzemię o wiele bardziej zaskakujące. Nielicznym z nas dotąd dane było widzieć kobietę. Teraz przechodzą ich koło mnie setki, a jednak żadna z nich nie jest, choć trochę podobna do tej pierwszej, wspaniałej. Jaką była zagadką dla nas wszystkich, ile czasu strawiliśmy na poznanie jej, gdy już otworzyła szare oczy i spojrzała w płonące kryształowym ogniem źrenice Chiluana! A przecież nie widziałem jej nigdy, lecz moja przeszłość ciągnie za sobą łańcuch pokoleń, sześć ogniw złączonych z ostatnim, który zakończy Poznane i rozpocznie Nowe.
Została wśród nas i nadano jej imię Eora, dla orlego nosa, nazwano Pustułką, nie potrafiąc znaleźć lepszego określenia jej zachwycającej urody. Żyła wewnątrz naszej społeczności, akceptowana i obserwowana, podziwiana i omijana.
Uczucie Chiluana pogłębiło się, zarażając ogniem Daelmogea, lecz w nim zapłonął on inaczej, żywiej i goręcej, choć płyciej i zupełnie inną barwą.
Wreszcie dowiedziano się o rzeczach, które dotąd nie były im wiadome, bo już dawno powstały ludy, złożone z mężczyzn i kobiet, rozumiejące istotę miłości i pożądania. Uczyliśmy się od nich niechętnie, w swej pysze nie łączyliśmy naszych rodów, skazując się na powolne wyginięcie.
Tylko najmądrzejsi z nas zrozumieli, jakim darem jest dla nas kobieta, jakie nadzieje daje ludowi Pierwszych. Wielu z nich wyruszyło w głąb doliny, chcąc znaleźć więcej takich cudów, lecz wszystkie poszukiwania były daremne. Chiluan nie mówił początkowo nic, w czym znalazła odzwierciedlenie jego skryta natura. W końcu jednak nowiny musiały zostać przekazane ogółowi, aby przeznaczony im los mógł zacząć się wypełniać.
Dlatego zwołano pięćdziesięciu najmożniejszych, aby przedstawić im całą rzecz. Rozmowy trwały cały dzień i jeszcze długo w noc, a głównymi ich tematami były przyszłość i Eora. Obydwie sprawy zazębiały się jednak, a brzmiały tak niezwykle i nieprawdopodobnie, że słuchacze śmiali się początkowo, uznając całą historię za żart. Kiedy zrozumieliśmy już, że Chiluan nie opowiada żartu, lecz przeciwnie, zachowuje powagę i ucisza gwar, przypominając o wadze przekazywanych im informacji i niezbędnej chwilowo dyskrecji, wystraszyli się, że wszystko jest jedynie mistyfikacją, mającą na celu przejęcie przez braci absolutnej władzy nad kształtującą się osadą, przy użyciu przebywającej wśród nich kobiety. Eora nie odzywała się dotąd w tłumie i uznawana była za nierozumną, traktowana, jako piękny, choć bezużyteczny eksponat. Jej słowa zmieniły wszystko.
O tym też będzie traktować moja opowieść, wyjaśniając Wam wszystkie przeczytane wcześniej sprzeczności, wartości i myśli, których nie możecie na razie pojąć. Tutaj zakończę też Initio, dając początek księdze kolejnej, którą spisuję ku przestrodze świata.


Neuter

I
Narada odbyła się dwa dni przed jesienną równonocą, wywołując poruszenie wśród całej osady. Zebrało się pięćdziesięciu najmożniejszych z nas, a także dwaj bracia i Kobieta. Rozstawiono ławy w największym namiocie, wokół paleniska i zapalono ogień, a snop szarego dymu unosił się przez otwór w stropie, obwieszczając, że narada trwa. Taki był wśród nas zwyczaj, aby żar ogniska grzał obradujących, dając im siłę do podejmowania mądrych decyzji. Tradycja kazała, aby najbardziej doświadczony z nas wniósł płonącą żagiew i dokonał inauguracji narady. Tym razem wszystko potoczyło się zupełnie inaczej niż zwykle. Do namiotu weszła Eora, w dłoniach trzymała pochodnię, zebrani zrozumieli, więc, że to ona będzie najważniejszą postacią dyskusji. Zaległa cisza martwa i głęboka, której nie przerywały nawet oddechy zgromadzonych, nikt nie śmiał się odezwać, czekano z niepokojem na pierwsze słowa, które paść miały z ust braci. Ku zdziwieniu Najstarszych, przemówiła Kobieta, rozpoczynając opowieść o rzeczach dziwnych.
- Jestem tą, która przybyła z Odmętu. Nie słyszeliście aż dotąd mojego głosu. Dzisiejszą naradę poprowadzę ja, ja też mówić będę, a Wy posłuchacie tak, bowiem zostało ustalone. Dziwią się już teraz Wasze serca, bo bierzecie wszystko, co Nowe, za gorsze, głupsze i obce. Nie chcecie poznawać, sądząc po pozorach, w obawie, aby trud ten nie pozostawił plamy na Waszym honorze. A przecież nie ma większego zaszczytu nad pełnie wiedzy, o tym, co widzimy, słyszymy i czujemy! Nie mówię jedynie o sobie, bo przecież do całego świata podchodzicie z rezerwą, czy może pogardą, jaka nie powinna być udziałem stworzeń rozumnych, obdarzonych inteligencją i zdolnościami na miarę Waszych! Powinniście być przykładem! Powinniście zgłębić wiedzę innych ludów, bo choć ją macie w pogardzie, pozwoliłaby spojrzeć wszystkim nam z szerszej perspektywy na otaczającą nas rzeczywistość. Niewielu rozumie istotę Stworzenia i Istnienia lepiej od Was. Lecz nikt doskonalej nie opanował cnoty Poznania niż Śmiertelni, Leathe, wyśmiani przez Was, wyszydzeni mianem Pędraków. Jak rozumieć takie postępowanie?
Ja chcę ofiarować Wam Prawo i Wiedzę, jakiej jeszcze nie posiedliście, bo dano mi jedno i drugie u Początku Końca. Pragnę dać Wam siebie, jako dar wieczny i nieskończony, od zawsze, aż po kres nieśmiertelności. Od Waszej decyzji podjętej dziś, zależeć będą czasy najbliższe. Choć wiem, że wielkiej nadziei na zgodność i jednomyślność mieć nie mogę, ufam w mądrość i szczerość Waszych serc i umysłów, proszę o skupienie i ciszę, o wyrozumiałość i cierpliwość, a także zrozumienie i wstrzymanie gniewu przed wybuchem. Podczas omawiania wielkich spraw bywa niestety, że ktoś pchnięty gwałtownymi emocjami uczyni rzecz niewybaczalną. Przestrzegam Was wszystkich! Nie czyńcie nic wbrew rozumowi, nie działajcie z porywem chwili, ani za namową czy podjudzeniem kogokolwiek. Podejmijcie decyzję z chłodną głową, trzeźwo i starannie, aby stanąć po którejkolwiek ze stron w sporze z czystym sumieniem i lekkim sercem. Nie możemy mieć pretensji do swoich braci, że wyznają inne wartości, maja poglądy odmienne od tych, których my się trzymamy. Dlatego nie wolno dopuścić do zamętu i wstrętnych słów, których możemy po niewczasie żałować. Nie pozwólmy wykiełkować ziarnu niezgody, które zapewne zasieje wśród Nas dzisiejsze spotkanie. Będziemy obradować przez wiele godzin, a jeśli trzeba będzie, to i dni, tak, aby wyjaśnić wszystkie Wasze wątpliwości i rozwiać obawy.
- A co na to Chiluan i Daelmoge? Co Wy na to odpowiecie? Wnioskuję, że wiecie już od dawna o wszystkim, co chce nam dziś przekazać obecna tu Pani?
Wzrok wszystkich zwrócił się w stronę wypowiadającego się mężczyzny. Siedział nieco na uboczu, jednak nie poza kręgiem światła rzucanym przez ognisko. Spoczywał w dość swobodnej, by nie rzec, nonszalanckiej pozie i z lekko odchyloną do tyłu głową przypatrywał się dotychczasowej mówczyni. Sięgające połowy szyi włosy miał zaczesane za uszy. Nawet w półmroku panującym w namiocie, lśniły srebrzyście, niby rtęć.
Eora spojrzała najpierw na niego, potem zwróciła się ku braciom. Chiluan uśmiechał się lekko, ale twarz Daelmogea miała nieodgadniony wyraz.
- Almaige oczywiście, że Eora przekazała nam wiele rzeczy, o których wy nie wiecie. Jednak zawdzięczacie to tylko sobie. Kto chce słuchać, ten usłyszy, jednak, jeśli zatkamy uszy, nikt nam ich na siłę odtykał nie będzie. W naszej kwestii leży wybór. Wnioskuję, że teraz również nie poświęciłeś zbyt wiele uwagi jej przemówieniu, ponieważ powtarzam ci to samo, co zostało powiedziane przez Nią kilka minut temu. Powinieneś sprawdzić, czy coś przypadkiem nie utkwiło ci w uchu, zamiast znów szukać dziury w całym.
Z tego, co pamiętam, Almaige i Chiluan sprzeczali się niezwykle często.
- Nie szukam żadnych dziur, mój drogi. Bynajmniej! Jednak wiele rzeczy zmieniło się odkąd ta… kobieta znalazła się wśród nas. Nie muszę nadmieniać, dzięki komu. Jednak obawiam się, że czeka nas jeszcze wiele niespodzianek. Czyż nie?
- Nie mylisz się. Zostaną dziś ogłoszone rzeczy niezwykle ważne. Pewne sprawy ulegną diametralnej zmianie. Na lepsze? Na gorsze? Czas pokaże!
- Chiluan, jak możesz podejmować jakiekolwiek decyzje za naszymi plecami, nie jesteś upoważniony do…
- Nie jestem i nie ja te decyzje podjąłem. Nie są to też pomysły Eory. Zostało to narzucone nam wszystkim przez Los, czy też cokolwiek innego, co włada naszym życiem.
- Prowadzimy pustą dyskusję – zauważył Daelmoge. – Wyjaśnijmy najpierw, o co nam chodzi, przedstawmy, choć szkielet sprawy, a dopiero później spierajmy się o nią. Będzie jeszcze czas na kłótnie. Czeka nas ich tyle, że zatęsknimy za nudą spokojnych dni.
- Dziękuję wam – uśmiechnęła się kobieta, odwracając na chwilę ozdobioną w czarne loki głowę ku braciom. Spojrzała na Daelmogea, potem na Chiluana i wznowiła przemowę.
- Pragnę powiedzieć Wam, że przybyliście tu nie bez powodu. Cały świat chciał, abyście znaleźli się w tym miejscu, aby Wasza wyprawa odniosła sukces. Znaleźliście nie tylko piękną, żyzna ziemię, czekało tu na Was coś więcej niż łąki i lasy. Waszą przyszłością nie ma być jedynie uprawa roli i hodowla zwierząt. Jesteście najsilniejsi spośród rozumnych istot zamieszkujących tę planetę. Zostaliście stworzeni, przywołani tu z Niebytu, aby zgłębiać Wiedzę i używać jej dla dobra całej Ziemi. Przyszliście tutaj, spotkaliście mnie, a ja odmienię Wasz los, pomagając dopełnić się Przeznaczeniu. Powtarzam po raz kolejny: nie wolno Wam zaprzepaścić żadnej okazji do Poznania, dzięki niemu staniecie się mądrzejsi. Lecz nie wolno wam nigdy uśpić głodu Wiedzy, zawsze musicie dążyć do jej poszerzenia. Tu i teraz stoi przed wami Szansa. Możecie wzrosnąć ponad miarę waszych oczekiwań, możecie wykorzystać każdą myśl powstałą pod tym Słońcem, potrzebny Wam tylko przewodnik, ktoś o władzy większej i Wiedzy nieporównywalnie rozleglejszej, ktoś, kto się nią z Wami podzieli i wskaże drogę do dalszych poszukiwań. Wszędzie, gdzie spojrzycie jest Prawda. Trzeba tylko potrafić ją znaleźć i zrozumieć. Trzeba chcieć wgłębiać się w tajniki najmniejszych drobinek kurzu i robić to z zapałem i pasją, aby poznać istotę wszystkich rzeczy. Ten, kto to osiągnie, będzie prawdziwie wielki i należna mu będzie cześć. Narodziłam się, aby umożliwić Wam tę drogę i choć nie będzie ona łatwa, na jej krańcu czeka Chwała ponad wszystkie nasze wyobrażenia. Może uda nam się osiągnąć Niemożliwe, poznać, co Niepoznane, dosięgnąć i prześcignąć sny. Oferuje Wam swoją pomoc, nie z własnego kaprysu, nie z chęci zaszczytów czy czczej sławy. Pragnę zmienić ten świat, tak jak Wy poznać go i sprawić by wszystkie zagadki zostały rozwikłane. Taki przyświeca mi cel, po to zostałam stworzona. Pójdziecie za mną? Pozwolicie mi pomóc sobie w dotarciu do sedna wszystkiego? Nie jest mi łatwo mówić wam o tym, władza nie jest moim marzeniem ani życzeniem. Ktoś, lub coś kazało mi jednak obudzić się i stanąć przed Wami, znaleźć się wśród Was, jako Szansa. Szansa, której nie możecie zaniechać. Jestem tylko jedna i kolejnej nigdy nie będzie. Zapamiętajcie moje słowa! Możemy stworzyć coś, czego nie było nigdy przed nami i nie przyjdzie po nas powtórnie. Pozwólmy sobie urosnąć! Czerpać pełną garścią, pozwolić, by otaczało nas to jedynie, co jest piękne i właściwe, co przypada nam do gustu i nie umniejsza naszym ambicjom i godnościom. Pozwólcie mi zostać waszą przewodniczką po tłumie ścieżek, rozpościerających się przed Wami horyzontów i kobierców ścielących się u Waszych stóp. Pozwólcie mi być jedną z Was, ku waszej wielkości, abym mogła okazać wdzięczność za udział w największym dziele, jakie zobaczy Ziemia.
Tu Eora umilkła. Cisza panowała w namiocie jeszcze przez minutę, czy dwie, a potem wybuchł gwar. Dziesiątki mężczyzn podjęło pełną emocji dyskusję. Rozmawiano w małych grupkach, robiąc więcej hałasu niż letnia burza z piorunami. Eora cofnęła się w cień, stając tuż przy braciach. Była zdenerwowana, choć niezaskoczona efektem, jaki wywołała jej wypowiedź. Potrzebowała teraz wsparcia, czyjejś silnej dłoni, bo chociaż wiedziała, że podąża właściwą drogą i że nie ma innej do wyboru, bała się jej i czuła, że nie będzie ona usłana kwieciem, że będzie kluczyć i meandrować.
II
Tak rozpoczęła się Narada Podziału, która zapoczątkowała to, co przyszło w latach następnych. Świat już nigdy nie miał być taki sam, a umysły i serca Pierwszych zmieniły się z nim razem, czy może zmieniły go na kształt własnej natury.
Dyskusje trwały długo, wiele godzin zgiełku i wrzawy, wrzaskliwych kłótni i szeptanych rozmów. Można było dostrzec nerwowe zerknięcia i natarczywe spojrzenia, kierowane ku Eorze i dwóm braciom. Stali na uboczu, z dala od debat i przyglądali się wzburzonemu zgromadzeniu. W końcu usiedli, znużeni długą pracą i wątpliwościami. Wiedzieli, że wszystko zawisło teraz na szali i od wyniku trwającej narady maja zależeć przyszłe wieki.
Pamiętam, jak późno w nocy powstało dwóch mężczyzn, a na ten widok podnieśli się bracia wraz z kobietą. Wszystkie twarze były poważne, jedne zacięte, inne zatroskane, lecz we wszystkich można było dostrzec nutkę zwątpienia. Jeden ze stojących mężczyzn miał na imię Thanal, drugi Neamhar. Jasne było, że w trakcie dyskusji wytworzyły się dwa stronnictwa, a owa dwójka, reprezentuje przeciwne stanowiska.
- Skąd mamy wiedzieć – odezwał się drugi z nich, - że wszystko, co tu usłyszeliśmy nie jest jakimś haniebnym kłamstwem? Tak łatwo można wymyślić mądrą bajeczkę i zaprezentować w odpowiedni sposób! Ale co dalej? Jak mamy uwierzyć jej na słowo? Do tych czas nie przemówiła ani razu.
- Widać do tych czas nie miała powodu – odparł Daelmoge.
- Jak jednak wytłumaczyć to wszystko, co nam powiedziała? Jak uwierzyć w to, że chociaż droga, na którą nas zaprasza ta kobieta, wiedzie ją prosto na szczyt władzy, nie jest to jej marzeniem i właściwym celem, który pragnie osiągnąć naszym kosztem, pasąc się naiwnością spotkanych wędrowców?
- Chciałbym móc udowodnić Ci, że nie kłamiemy. Jednak nie mam żadnych pomysłów jak wyjaśnić to wszystko, co tutaj usłyszeliście. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to mój sen – rzekł Chiluan. – Bądź, co bądź, jesteśmy w to również zamieszani my, Daelmoge i ja. Wiódł nas tutaj widać nie tylko zew legendy.
- Co zamierzacie? Czy rzeczywiście ta kobieta ma być obdarzona większą niż my Wiedzą i Władzą? Czy jest jedną z nas? Nigdy nie widzieliśmy, aby objawiła się jej, rzekomo potężna, Moc – odezwał się Thanal.
- Nie znajduję na to odpowiedzi. Decyzja należy do Eory. Ona, jeśli zechce ukaże się Wam w pełnej krasie swego urodzenia – odpowiedział Chiluan, a oczy mu zabłysły. – Przecież do niej powinniście się zwracać, jej pytać o radę i zdanie. Ona jest gospodynią tego spotkania. Jej dotyczy wszystko, o czym dziś rozmawiamy.
- Co więc Ty na to powiesz? Nie znamy Cię wcale, a jak mówisz chcesz nas poprowadzić. Jak możemy powierzyć swój los komuś zupełnie obcemu? Muszę się zgodzić z Neamharem. Nie potrafimy Ci uwierzyć, pani. Kimkolwiek jesteś. Przynajmniej na razie, póki nie mamy żadnych dowodów na łączące nas, rzekomo, pokrewieństwo.
Eora milczała przez chwilę, patrząc na zebranych. Ci obserwowali ją z rosnącym niepokojem. Mina Almaigea wyrażała głęboką satysfakcję. Sądził, że kobieta została pokonana, że nie jest zdolna przedstawić żadnych dowodów na przynależność do ich rasy.
- Nie myliłam się, jak widzicie, mówiąc o waszej nieufności i zadufaniu.
- Czy to oznacza, że nasze obawy są słuszne? Nie jesteś tą, za którą się podajesz?
- Wasze obawy, wasz strach są zupełnie na miejscu. Jednak za nikogo się nie podaję. Na imię mi Eora, przybyłam tu dla Was. Stanie się to, co przeznaczone. Jednak jak ma się to stać, zadecydujecie Wy.
- Dziwnie mówisz i niewiele wyjaśniasz swym słuchaczom. Przeciwnie. Wiele kwestii stało się niejasnymi i co raz więcej pytań ciśnie mi się na usta.
- Zadaj je, więc.
- Kim chcesz być dla nas wszystkich?
- Przyszłością.
- Jednak… twoje zamiary nie są jasne. Dotąd rządziło nami Zgromadzenie. Masz zamiar zająć jego miejsce, przyjmując barbarzyński tytuł króla, jednowładcy? Chcesz wprowadzić prymitywną formę rządów, polegającą na nieograniczonej władzy tyrana, który nie pytając nikogo o zdanie decyduje o wszystkim sam, nie mając pojęcia o skutkach wielu swoich decyzji?
- Jeśli chcemy, wszystko możemy sprowadzić do najbardziej radykalnych pojęć. Z jaszczurki zrobić węża, z kota lwa. Jednak ja dostrzegam również to, co jest pomiędzy skrajami tych wartości. Zostając waszą przewodniczką, jeśli wolicie tak to nazwać, królową, pragnę jedynie was prowadzić. Oczywiście nie mam zamiaru sprawować władzy sama. Wszystkie ziemie, otaczające nas krainy, są zbyt duże, aby ktokolwiek, wliczając w to grono również mnie, mógł samodzielnie objąć całość umysłem i pamięcią. Chcąc być dobrym opiekunem, musimy poświęcać wiele uwagi wszystkiemu wokół nas. Dlatego nie będę pozbawiać władzy członków zgromadzenia. Może troszeczkę zmienia się zasady jego funkcjonowania, może zostanie podzielone na mniejsze organy, jednak tylko dobrze rozbudowana i prężna administracja pozwoli na utrzymanie spójności terenów nam podległych.
- O jakich więc terenach mówisz?
- Zależą one od naszych ambicji. Możemy zająć cały świat. Jeśli tylko taka fantazja przyjdzie nam do głowy.
- Fantazja? Zająć cały świat dzięki fantazji? Do tego potrzebne byłoby nam wojsko! Dużo wojska! Tysiące wyszkolonych żołnierzy byłoby niezbędnych, aby podbić tak ogromny teren!
- O czym my rozmawiamy? – Wtrącił się, Neamhar.
- Dlaczego dzielicie skórę na nieupolowanym niedźwiedziu? Decyzja nie została jeszcze podjęta, jak wiec możemy rozmawiać o planach na przyszłość, skoro nie wiemy, czy na pewno wiążemy je z tą kobietą?
- Podejmijcie, więc wreszcie decyzję – westchnął Daelmoge.
- Tylko jak to zrobić bez niezbędnej wiedzy? – Zauważył Thanal. – Nadal nikt nie dał nam dowodu na pokrewieństwo tej kobiety z nami.
Eora spojrzała po zebranych.
- Skoro potrzebujecie dowodu, będziecie go mięli.
W jednej chwili zgasł ogień i ciemność zaległa w namiocie. Zrobiło się zupełnie cicho. Nikt nie śmiał odezwać się lub poruszyć, zaskoczony przez czarną noc. Przez chwilę nic się nie działo, jednak nagle oślepiło ich jasne światło. Nie mogli dostrzec skąd pochodzi. Raziło ich w oczy, jednak nie rozpraszało ciemności, otaczających ze wszystkich stron tłum postaci. Po chwili zgasło, a ogień powrócił na swoje miejsce. Wszyscy ze zdziwieniem zauważyli, że siedzą w zupełnie innych miejscach niż początkowo, a nikt nie przypominał sobie momentu, w którym wstał z ławy.
- To jest moja, jak by nazwali to Młodsi Bracia, magia. Ja mówię o tym Wiedza, ponieważ poprzez nią zyskujemy umiejętności, wcześniej postrzegane przez nas za niezwykłe, następnie, po wyuczeniu, stające się codziennością.
- Żaden z Najstarszych, jeśli ma na względzie dobro własne i wspólne, nie stanie po twojej stronie – stwierdził Thanal.
- To ty tak sądzisz – odparła kobieta. – Oferuję wam władzę i dostojeństwa, o jakich dotąd nie marzyliście. Zostały one wam nadane, nie możecie ich odrzucić. Nikt nie dysponuje potęgą tak wielką, aby zmienić Przeznaczenie wbrew woli Losu.
- Czas by zdecydować – dodała Eora, patrząc na zebranych w namiocie mężczyzn. – Czas by podjąć decyzję, którą drogą pójdziemy: wojny, czy pokoju.
- To groźba? – Almaige uśmiechał się drwiąco, spoglądając na kobietę.
- Nie. To ukazanie konsekwencji, jakie przyniesie wybór taki, lub inny. Każdy z was musi wiedzieć, na co skazuje siebie i swój lud, podejmując samodzielną decyzję. Możecie żyć w pokoju, zgłębiając Wiedzę, albo stoczyć wiele ciężkich walk, a potem, mając wiele istnień na sumieniu, i tak dojść, tam, dokąd chcę Was zaprowadzić. Co jest lepsze? Sami musicie odpowiedzieć sobie na to pytanie, zgodnie z waszymi sumieniami.
Wtedy wszyscy, cała pięćdziesiątka, rozeszła się, aby w spokoju rozważyć słowa kobiety. Nie pamiętam ile to trwało, wiem jednak, że niebo poszarzało już na wschodzie i ranek zbliżał się powoli, gdy zaczęto wreszcie powracać do namiotu. Decyzja już zapadła, każdy z członków zgromadzenia podjął własną, a głosowanie miało odbyć się już wkrótce.
III
Wszyscy zajęli miejsca i zwrócili twarze ku stojącej przed nimi trójce. Atmosfera była niezwykle uroczysta. Coś wytworzyło się pomiędzy zgromadzonymi, coś na kształt pajęczej sieci, która oplotła i połączyła umysły i serca. Cóż jednak z tego, skoro każdy wyrobił sobie własny osąd o tej sprawie i nie było zgodności wśród zebranych?
Kiedy doszło do głosowania, blisko połowa z zebranych wystąpiła przeciwko planom Eory. Pamiętam lekki uśmiech, z którym przywitała swoje zwycięstwo oraz pełne zawodu spojrzenie, którym obdarzyła pozostałych.
- Tak, widać, musiało się stać. Co teraz zrobicie? Czy zaakceptujecie swoją przegraną? Czy postanowicie stawiać bezsensowny opór? Pragnę dobra dla nas wszystkich i chociaż powszechna satysfakcja jest nieosiągalna, mogę doprowadzić przynajmniej do spokoju. Jednak musi się to spotkać z aprobatą was wszystkich. Jeśli ktoś wystąpi przeciwko mnie, będę musiała usunąć go z drogi, w ten, czy w inny sposób.
W namiocie zawrzało.
- To ostre słowa – odezwał się ktoś zajmujący miejsce na tyłach.
- Jednak nie ma w nich groźby, ani fałszu. To najszczersza prawda. Jaka jest Wasza decyzja? Jesteście ze mną, czy przeciwko?
Odpowiedź nie nadeszła. Część mężczyzn wstała i wyszła z namiotu.
- Chyba zrozumiałam, co chciano mi przekazać, opuszczając bez słowa miejsce narady. Jeśli mylę się w osądach, Los nie pozwoli mi skrzywdzić żadnego z nich. Lecz jeśli moje przypuszczenia są trafne, spotka ich kara. Otwarty bunt musi być tłumiony, blokowanie działalności organów władzy, podobnie. Nie pozwolę nikomu na samowolne działanie.
- Co więc zamierzasz? – Odezwał się jeden z mężczyzn.
- Zamierzam utrzymać porządek, a w razie potrzeby ukarać winnych siania zamętu.
- Czy to oznacza…
- Oznacza to wojnę – odezwał się niespodziewanie dla wszystkich Almaige. Jego głos był spokojny i poważny, nie słychać w nim było najmniejszej nutki drwiny.
Znowu podniosła się wrzawa, wiele głosów mówiło w tym samym czasie, żądając wysłuchania. Chociaż narada skończyła się już dawno, rozmowy trwały jeszcze wiele godzin. Niejeden z mężczyzn opuścił namiot, aby już nigdy do niego nie powrócić. Dwóch spośród przeciwników Eory zdecydowało się stanąć po stronie zmian. Jednak lato dawno już minęło, jesień miała się ku końcowi i ciężka zima szykowała zapasy mrozu i śniegu, by skuć lodem wszystkie serca.


Flos
I
Zaczęliśmy już niszczyć, choć nie mieliśmy czasu by stworzyć cokolwiek. Chociaż daliśmy światu jedynie pustkę, zdążyliśmy ująć wiele z jego piękna, stracić niepoznanych dostatecznie przyjaciół. Na tym minęła nam reszta jesieni i cała zima. Wśród słot i mrozów, smagani wiatrem, kąsaliśmy się wzajemnie, zadając okrutne rany historii i naturze. Nic nie było w stanie nas powstrzymać. Liście opadały z drzew, ptaki odlatywały na południe. Zimny wicher dął od gór, niosąc zawieje śnieżne i zamiecie, zacierające znane nam szlaki. Pamiętam biel śniegu, lśniące gwiazdki osiadające na ubraniach Najstarszych. Pamiętam czerwień krwi, drobne kropelki, bryzgające na nasze szaty. Ten rozdział mojej historii jest wyjątkowo bolesny dla każdego z Pierwszych. Wstyd i żal ogarnia serce, kiedy przypominam sobie tamte dni, naznaczone hańbą równie długowieczną, jak nasza rasa.
Zgrupowanie rozpoczęło się już kilka dni po naradzie. Nasi przeciwnicy zniknęli. Mieliśmy nadzieję, że odeszli na zawsze, chcąc założyć własną wspólnotę z dala od Eory i jej wielkich planów. Nie straciliby na tym, chyba w honorze, który na swoją zgubę cenimy ponad wszystkie skarby świata. Nie potrafiąc zapomnieć zniewagi, mścimy się srodze lub staramy się utopić swe krzywdy w godnej śmierci, poniesionej w słusznej, lecz często beznadziejnej sprawie.
Tak też stało się i tym razem, a koniec walk był łatwy do przewidzenia. Wokół Eory skupili się najznakomitsi z nas, chcąc podnieść jeszcze swą pozycję. Żądni nowej wiedzy i władzy gotowi byliśmy do poświęceń, ryzykowania własnego życia dla wyższych, jak nam się zdawało, celów. Ogarnęła nas gorączka roztoczonych przed nami wizji przyszłości, pięknych i kolorowych, tonących w zieleni – kolorze nadziei, złocie – barwie zwycięstwa, władzy i bogactwa.
Prócz trzydziestu niespełna osób, które wyboru dokonały podczas narady i tuż po niej, po stronie Eory stanęło jeszcze wielu Najstarszych, usłyszawszy nowinę o buncie Thanala kilka dni od opisywanych przeze mnie wydarzeń. Znowu wywiązała się kłótnia, jednak dzięki pewnym modyfikacjom w przekazie, racjonalnej dawce informacji, udało im się zatrzymać niemal wszystkich Pierwszych. Wiadomość była krótka, uzgodniona wspólnie z pozostałymi członkami Rady: kilkudziesięciu mężczyzn zdradziło nas wszystkich, odeszło, by przyłączyć się do Młodszych. Takiej hańby żaden z nas nie potrafiłby wybaczyć. Dlatego zapał do walki był wielki. Najpodlejsze w tym wszystkim było oczywiście to, że cała powiastka to kłamstwem. Nie widziano jednak innej drogi. Jeśli Thanal nie opanuje swojego gniewu, trzeba będzie się go pozbyć, tak jak złośliwej osy: zanim użądli.
Tym czasem dni mijały na planowaniu sposobów dopadnięcia zbiegłego buntownika. Eora i dwaj bracia siedzieli całymi dniami w jednym z prywatnych namiotów, przeglądali mapy, kroniki i makiety. Nigdy dotąd nie stanęliśmy przed koniecznością otwartej walki. Nadarzały się oczywiście okazje do drobnych potyczek z Młodszymi, jednak były bardzo rzadkie i nie wymagały od nas skomplikowanych zagrań taktycznych. Na sztuce wojennej znaliśmy się tylko tyle, co krowa na gwiazdach, a może nawet mniej. Wyrabialiśmy jednak dobra, w naszym mniemaniu broń. Nasi płatnerze, wbrew ogólnemu sprzeciwowi, podróżowali po świecie, szkolili się u najlepszych mistrzów wśród innych ludów. Szermierka nigdy nas nie fascynowała, jednak znaleźli się wśród nas tacy, których zainteresowała do tego stopnia, że postanowili poświęcić jej część swojego trwania. Wśród nich byli między innymi Daelmoge i Chiluan, ci jednak uważani są w ogóle za fenomenów w naszej długiej historii. Dokonali wielu rzeczy dobrych, czy złych, nie mnie to osądzać, ponieważ oceniając siebie nie potrafimy być obiektywni.
Zapowiedź wojny podziałała jak narkotyk na wszystkich tych, którzy nie zdawali sobie sprawy, czym jest, a raczej, czym może się stać konflikt pomiędzy dwoma wrogimi sobie grupami istot. Szybko zapomniano o wszystkich łączących nas dawniej zażyłościach, odsunięto na bok przyjaźnie i znajomości. Teraz liczyło się jedno: wyeliminowanie przeciwnika. Najstarsi, jak nikt, potrafili być bezwzględni i okrutni w swoich poczynaniach, ze względu na swą dokładność i nieugięty charakter, chcieli doprowadzić każdą sprawę do najstraszniejszego nawet końca. Tak tez miało być i tym razem, wzburzeni, pragnący zemsty za swoja hańbę, Najstarsi gotowi byli stawić czoła śmierci. Niewyszkoleni, pełni romantycznej, wzniosłej wizji świata i wartości ponad miarę rozumu, śmiało pozwolili się nieść rozpędzonej machinie destrukcji i pomagali jej każdy na swój sposób.
Przez pewien czas w Osadzie panował chaos i bieganina. Chciano coś organizować, lecz robiono to w wielu miejscach na raz i nie zawsze legalnie, to znaczy nie zawsze z polecenia braci, lub Eory. Oni wreszcie, podzielili dowództwo miedzy siebie, tak, że Chiluan i Daelmoge mieli pod swoimi skrzydłami po połowie szalonych śmiałków, zaś kobieta sprawowała nad wszystkim nadzór, pełniąc rolę raczej chłodnego doradcy, iż prawdziwego wodza, ze względu na swój brak militarnego doświadczenia. Wszystko toczyło się ślamazarnie i w okropnym rozgardiaszu. Trudno było cokolwiek ustalić, zawyrokować czy postanowić. Rozesłano jednak zwiadowców, aby rozeznać się, gdzie podział się Thanal. Wyjechało siedmiu, powróciło jedynie czterech. O losie dwóch z nich nie wiadomo nic pewnego. Mówiono, że zlękli się niebezpieczeństw wojny i skryli się gdzieś wśród Młodszych. Nikt nie trudził się poszukiwaniami. Ostatni odnalazł się już podczas pierwszej z bitew. Przyłączył się do przeciwnego Eorze obozu. Nie był to trafiony wybór, zwarzywszy na to, że zginął już w pierwszej konfrontacji wojsk, jako jeden z pierwszych, przyuważony i zabity, jako zdrajca i krzywoprzysięzca. Dwoje wróciło z niczym, zaś pozostała trójka natrafiła na ślady dużych obozowisk, jednak nikt nie widział oddziału buntowników. Powiadano, ze posuwana się na południowy zachód, tak, bowiem przebiegał szlak kolejnych popasów. Dysponowali dość liczną jazdą i odsuwali się szybko od nadchodzącej zimy. Stronnicy Eory nie obawiali się starć przed końcem zimy, nie podejrzewano, bowiem, by Thanalowi odpowiadał powrót na północ przez gęste lasy i niegościnne pustkowia, wśród słot i mrozów.
Eora spędzała teraz jeszcze więcej czasu z braćmi, gdyż pochłaniały ich przygotowania i plany. Szykowano zimowe uzbrojenie, a także szkicowano kolejne ruchy nieprzyjaciela. Kolejni zwiadowcy wyruszali, Aż wreszcie, pod koniec drugiego miesiąca jesieni, udało się wytropić obozujące wojska, daleko na zachodzie, za ogromnym jeziorem, pośród lasów i bagien. Zdążono tam stworzyć prowizoryczne fortyfikacje, które jednak, przynajmniej według widzów, były zupełnie zbyteczne. Żadna armia nie miała szans przedrzeć się przez otaczające deltę trzęsawiska i podmokłe lasy.
Wieź pomiędzy trójką przyjaciół zacieśniała się stopniowo. Prócz obowiązków połączyło ich wiele zainteresowań. Często widywano ich razem, gawędzących wesoło i śmiejących się do rozpuku. W namiotach dowódców do późna paliły się świece. Siadywali wtedy wszyscy razem i rozmawiali o wiekach przyszłych, zastanawiając się, co mogą przynieść i jak obdarują ich lud. Byli jak młodzi idealiści, pełni romantycznych wizji, nierzeczywistych ideałów, gotowi wcielać je w życie za wszelką cenę, ciekawi świata i czasów, które jeszcze nie nadeszły. Widzieli przed sobą przyszłość: nieskończoną, szeroką drogę, która, choć nie zawsze prosta i równa, miała ich nieść bezpiecznie aż po kres Wieczności. Bracia kochali kobietę, każdy na swój sposób, na ogół jednak nazywali ja swa siostrą i nigdy nie zdradzali się ze swoimi uczuciami. Pragnęli być jej bliżsi, jednak uważając to za niemożliwe, poprzestali na więzi przyjaźni. Ich oczy były pełne podziwu, a dusze zachwytu dla jej urody. Mimo wszystko, w ich sercach i umysłach kiełkowała nowa wizja tej pięknej istoty, dla Chiluana tym wyraźniejsza, że przecież on jeden znał nie tylko z wyobrażeń pełnię kształtów towarzyszącej im kobiety.
Dni mijały, robiło się, co raz zimniej. Kiedy przypominam sobie tamte wydarzenia, zdaje mi się, że czuję chłodny powiew powietrza na twarzy i zapach mroźnej świeżości, towarzyszące nam wszędzie tam, gdzie panowała zima. Mięliśmy w zwyczaju nosić długie szaty sięgające połowy łydek i przewiązane w pasie. Nazwaliśmy je tásé, dla ich szerokich rękawów, często zwężanych dla wygody przy samym nadgarstku. Zakładaliśmy je na wąskie, przygotowane do jazdy, spodnie i koszule. Czasem na sam wierzch, jeśli wymagała tego pogoda, zarzucaliśmy skórzany płaszcz. Szycie strojów dla kobiety, było dla nas nowością. Nie wiedzieliśmy długo, jak zabrać się do krojenia sukni, podobnych tym, jakie nosiły damy śmiertelnych ludów. Nasza przyszła królowa długo musiała chodzić w męskim stroju, z resztą nawet później, gdy udało nam się wreszcie stworzyć coś dla niej odpowiedniego, nadal wolała zakładać spodnie.
Zima nadeszła ostra. Srogi mróz dawał się wszystkim we znaki. Zdążyliśmy jednakże wybudować parę mocnych, drewnianych domów i cieszyliśmy się, że choć stłoczeni, mamy dach nad głową o wiele solidniejszy niż namiotowy baldachim. Oczywiście najważniejsi z nas mogli Cieszyć się dostatkiem miejsca, mieszkając razem, we trójkę, ponieważ w tamtych czasach nie widziano w tym jeszcze nic niestosownego.
Zima trwała, nic się nie działo, a my siedzieliśmy zamknięci w czterech ścianach, odgrodzeni od chłodu i zmartwień. Ze względu na pogodę, zaprzestano wysyłania zwiadowców. Nikt, nawet pod groźbą śmierci, nie chciał jechać przez góry sam czy z towarzyszem, stawiając czoła zamieciom i lawinom. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co czeka za ścianą białego puchu, sypiącego się nieustannie z nieba. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ta zima będzie dla wielu ostatnią.
Nasze domki nie miały mebli, były chłodne w środku i brakowało im szyb, których wytwarzania jeszcze się nie nauczyliśmy, jednak mocne, dębowe okiennice nie dopuszczały hulającego wichru do drewnianych pomieszczeń. Co prawda wiatr wył i świszczał upiornie, zwłaszcza nocami dając się we znaki mieszkańcom, jednak kryte gontem dachy zatrzymywały śnieg i lód z dala od wnętrz.
Wszystkich nas męczyła ta zima, bo choć dużo lżejsza od tych, z którymi przyszło nam się borykać na dalekiej północy, nabrzmiała napięciem i lękiem. Mrok jesiennych słot i lodowatych nocy, pogrążonych w piętrzących się wokół zaspach, ostudził entuzjazm i pozwolił dostrzec drugą, ponurą stronę obranej drogi. Zrozumieliśmy, bez względu na poglądy zgodni, choć w tej jedynej kwestii, że przyjdzie nam zabijać współbraci; nie jak do tych czas istoty, w naszym mniemaniu, marniejsze od siebie, lecz własnych przyjaciół, o twarzach tak znajomych i swojskich jak Słońce o poranku i Księżyc nocą, jak łany zboża latem i jabłka jesienią. Jednak decyzja została podjęta, chociaż jej ciężar spadł na nasze barki zbyt późno, nie pozwalając w pełni zrozumieć znaczenia dokonanego wyboru. Za równo obóz Eory, jak i stronnicy Thanala, lękali się pierwszego starcia, bali się ujrzeć twarze przyjaciół naprzeciw siebie, wzdragały się ich serca przed użyciem wspaniałych mieczy w morderstwie krewnych. Zaostrzone, pięknie ozdobione bełtami strzały, nie chciały leżeć w ręce, ani utrzymać się na cięciwach, kiedy strapieni ciążącym nam losem, posłuszni rozkazom, ćwiczyliśmy wyuczone sztuki walk. Wiosna nie chciała nadejść, a oczekiwanie na nią dłużyło się i przynosiło więcej trosk i cierpienia, niż zesłałaby na świat szybka, walna bitwa, w której rozstrzygnęłaby się przyszłość całego świata.
Nikt nie mówił wiele o swoich obawach, jednak te istniały powszechnie i nikt nie mógł przed nimi uciec. Niby przeklęta zaraza opanowały serce każdego z Najstarszych. Wszyscy byli mimo to spokojni, z rozwagą i skupieniem wykonywali powierzone im zadania, na niej starając się skupić wszystkie swoje myśli. Bezpowrotnie odeszła bieganina, znikł chaos. Nikt w obozie Eory nie wszczynał buntów. Życie toczyło się powoli, wręcz ślamazarnie, nie chcąc zetknąć się wreszcie z oczekiwanym punktem dziejów. Śnieg sypał, zaspy rosły, porywiste wiatry wyły potępieńczo, złowrogi mrok zapadał każdego wieczoru, a świt nie przynosił duszom ukojenia. Tak było aż do pewnego bezwietrznego, cichego ranka w ostatnim miesiącu zimy, który na zawsze odmienił dzieje świata. Zanim przejdziemy jednak do rysującej się przed nami przyszłości, chciałbym powiadomić Was, co z kolei działo się z Thanalem i jego towarzyszami.
II
Cofamy się do momentu, w którym poprzez głosowanie zapada decyzja o przyszłości Najstarszych. Ponad połowa Rady staje po stronie Eory. Jednak pewna liczba trwa niezłomna w swym przekonaniu i gniewie, nie chcąc słuchać o proponowanym rozejmie, opuszcza we wzburzeniu namiot i pod przywództwem Thanala wyjeżdża z obozu. W ślad za nimi podąża wielu innych, powiadomionych, w odpowiedni sposób, o planach braci i ich przyjaciółki. Jest środek lata. Kiedy wśród stronników Eory panuje chaos i zamieszanie, zwolennicy Thanala, nie ścigani przez nikogo, uciekają szybko w pobliskie lasy. Wyodrębniają spośród siebie małą grupę, która wraz ze stadkiem dzikich koni, miałaby podążać na południozachód, a potem już stale w kierunku zachodnim. Szlaki są suche i w większości sprzyjają szybkim podróżom. Dlatego w dość krótkim czasie udaje im się znaleźć odpowiednie miejsce na rozbicie pierwszego obozu. Po niedługim czasie nadchodzi jednak rozkaz od dowództwa, aby poruszano się dalej na zachód. Dopiero niecały miesiąc później, na początku jesieni, stają znowu, zmuszeni rozciągającymi się przed na ich szlaku bagniskami. Dość długo przedzierają się przez moczary i podmokłe lasy, szukając wystarczająco pewnych szlaków dla jeźdźców. Wreszcie, kiedy zaczęły ich nękać pierwsze przymrozki, a zima w tych stronach przychodzi wyjątkowo późno, dotarli do wyspy pośród morza błotnistego gruntu, która okazała się dla nich prawdziwym rajem, bezpiecznym schronieniem, stworzoną przez naturę twierdzą nie do zdobycia.
Było ich w obozie niespełna siedemdziesięciu. Przyprowadzili ze sobą stado koni, liczące niemal sto dwadzieścia sztuk. Na szczęście dla nich, ziemia była żyzna i nawet zimą rzadko zamarzała, dlatego udało im się wykarmić zwierzęta. Z prowiantem dla osadników kłopot był już dużo większy. Nigdzie w pobliżu nie rosły drzewa owocowe, a na podmokłych, zdradzieckich terenach, nie występowały duże zwierzęta. Kręciło się za to mnóstwo ptactwa, które, traktowane jak szkodniki, służyły przy okazji za główne źródło pożywienia dla strudzonych wędrowców.
Niedane im było jednak odpoczywać zbyt długo. Posłany goniec wrócił i przekazał nowe rozkazy: mieli rozbudować i umocnić osiedle, tak, by wyglądało na warowny gród, przystosowany do obrony i zdolny stawiać opór przez wiele tygodni. Za surowiec mając jedynie drewno, Pierwsi wywiązali się z tego zadania niezwykle sprawnie. Otoczono osadę palisadą i wałem ziemnym, a także podmokłą fosą i doprowadzono do niej koryto strumyka. Powstała brama i kryte gontem domy, a także budynek wspólny, w którym mieściło się centrum administracyjne i sala narad. Na tyłach, za palisadą, wykarczowano sporą część lasu, bujnie porastającego wysepkę i wygospodarowano ją na pola uprawne. Teraz gród stał się samowystarczalny, a rozbudowany system irygacyjny, napędzany pompami i pełniący również funkcję przeciwpożarową, zapobiegał spłonięciu osady w razie ataku. Taką zastali tę wyspę wysłannicy Eory.
Tym czasem Thanal ze swoim oddziałem, obozował w lasach, tuż za górami. Nikt nie szukał go w tamtych rejonach, bo ślady zdążyły się zatrzeć, zanim pogoń wyruszyła. Było wraz z nim kilkanaście tysięcy Najstarszych, którzy przechodzili obecnie intensywne szkolenia bojowe. Nie doskwierał im głód, ponieważ lasy pełne były zwierzyny, w szczególności tej rogatej i kopytnej. Od czasu-do czasu organizowali obławę na niedźwiedzia. Nie brakowało im także surowca do budowy mieszkań. Ukryci w samym sercu puszczy, czuli się bezpieczni.
Ślady, którymi podążali zwiadowcy Eory były, więc fałszywe. Podczas, gdy mała wioseczka domków, ukryta w kotlinie i opatulona śniegiem, zapadała powoli w błogi zimowy sen, Thanal czynił żmudne przygotowania do wojny. Wiedział, ze mógłby pójść drogą pokoju. Jednak według wyznawanych przez niego wartości, byłaby to droga przez hańbę. Nie chcąc stracić szacunku i własnej dumy, postanowił dokonać beznadziejnego, choć heroicznego czynu, aby móc wpisać się chlubnie do historii swego ludu. W swoim mniemaniu postępował słusznie, tak samo z resztą myśleli o swojej postawie bracia i Kobieta. Kto miał słuszność? Tego rozstrzygnąć się nie da. Obydwie strony gotowe były bronić swoich poglądów. Za równo Eora, jak i Thanal widzieli przed sobą przyszłość, mającą przynieść chwałę, lub spokojne szczęście ich rasie. Co jest ważniejsze? Sława, czy pokój, przyjaźń, czy honor? Rozstrzyganie pomiędzy tak niepodobnymi do siebie kwestiami, jest niezwykle trudne. Nie mogę potępiać lub rozgrzeszać. Musicie to zrozumieć.
Wojna zbliżała się nieubłaganie, nic nie mogło jej zatrzymać. W jednym czasie spotkało nas tak wiele nowych, nieznanych nam dotąd rzeczy, że niełatwo było się z nimi pogodzić. Zmiany nigdy nie były naszą ulubiona formą rozrywki.
III
Świt pierwszego dnia nowego miesiąca, przyniósł zmianę pogody. Niebo się rozpogodziło, wiatr ucichł, śnieg przestał padać. Można było teraz dostrzec w oddali niewyraźną linię gór, na przeciwległym krańcu doliny. Wszyscy opuścili wnętrza domów, aby poczuć na twarzy ciepłe promienie słońca.
Zaspy nagromadziły się niezwykle wysokie, zaraz zaczęto, więc odśnieżać alejki między chatkami. Pod śniegiem zniknęły wszystkie dachy i drogi nie było widać zupełnie nic, poza górami i iglastym lasem hen, daleko.
Nieopodal, za osadą Najstarsi zbudowali małe strażnice. Było ich pięć. Utrzymywano tam, bez względu na pogodę, załogę liczącą po dziesięć osób w każdej z nich. Jednak teraz, kiedy każda para rąk potrzebna była przy naprawianiu szkód, jakie wyrządziła zamieć, większość wierz była pusta. Szybko uporano się z traktami, jednak reperowanie dachów i okiennic okazało się pracą dużo bardziej czasochłonną. Wszyscy pracowali, wytężając umysły i mięśnie. Osadę opanowała krzątanina, o tyle radosna, że po długich, monotonnych dniach spędzonych na wypatrywaniu końca zamieci, można było wreszcie zająć się czymś wspólnie, na świeżym powietrzu. W całym obozie rozlegały się śpiewy i pogwizdywania.
Nagle ktoś krzyknął, wskazując palcem odśnieżony gościniec. Pędził nim jeździec, zawrotnym tempem, jak na zlodowaciałą nawierzchnię drogi. Praca nagle stanęła w miejscu, zdziwione, zaciekawione, czasem wystraszone twarze podnosiły się, ręce opadały bezczynnie, tułowie sztywniały w napięciu i niepewności. Wreszcie mężczyzna zbliżył się na tyle, że mogli dosłyszeć wykrzykiwane przez niego słowa.
-Najazd! Słyszycie?! Najazd!
Krzyk strażnika i wrzask rogu, w który zadął Chiluan, wybiegając na ganek swojego domu, poniosły się echem po dolinie, docierając nawet do jej najdalszych zakamarków. Gwardzista, przywołany przez braci szybko podążył za nimi do budynku narad.
Do osady na nowo zawitał rozgardiasz. Mianowani przed paroma tygodniami oficerowie, próbowali zebrać wojsko, wydawać rozkazy, rozdawać broń. Jednak przekrzyczeć się przez wrzask tłumu nie jest tak łatwo. Wszędzie leżały porzucone w biegu narzędzia. Czasem ktoś potknął się o szufle lub łopatę. Wielu Pierwszych stało, patrząc z niedowierzaniem na przerażonych kolegów. Ich serca również ogarnął strach, jednak od dawna wiedzieli już, ze wybierają drogę wojny i krwi.
Jesteśmy ludem wybranym, ludem, któremu w udziale przypadło więcej niż którejkolwiek z pozostałych ras. Posiedliśmy wiedzę i umiejętności, o których istnieniu Młodsi nie wiedzieli nic. Snuli tylko legendy, pisali baśnie, czarodziejach i wróżkach, czarnoksiężnikach i czarownicach. W ich pojęciu byliśmy Magami, później narzędziami Zła. Poszukiwali nas pośród własnych braci i tępili ich, biorąc kuglarskie sztuczki za przejawy Mocy. Potrafiliśmy wiele, poznaliśmy świat dogłębnie, analizując każdy fragment jego istoty. Dało nam to Władzę, tak jak zapowiadała Eora, pogłębiającą się wraz z przemijającymi wiekami. Nie byliśmy panami Czasu ani Losu, tak jak cała otaczająca nas rzeczywistość, podlegaliśmy Przeznaczeniu, jego wyrokom i sądom, a może także sile innej, która kierowała wszystkim naokoło.
Wojna, która rozpoczęła się tamtego dnia, była najstraszliwszym wydarzeniem w historii mojego narodu. Nigdy dotąd i nigdy później nie zginęło tylu Pierwszych w tak krótkim czasie, zamordowanych dłońmi brata. Rozporządzając Mocą, nie potrzebowaliśmy broni, jednak ta stawała się narzędziem naszych wewnętrznych umiejętności i dawała nam większą siłę i straszliwą energię.
Widząc zamęt w swoich szeregach, oficerowie i nieliczni podwładni, unieśli się w górę i głosami dochodzącymi ze straszliwej Otchłani, zawołali na swych współbraci. Dźwięki rozlegały się różnorodne, głośniejsze i słabsze, wysokie i niskie, mające swe korzenie w naturze i potędze właścicieli. Każdy z nas był inny. Jeden drugiemu nierówny. Niektórzy obdarzeni zostali siłą potężniejszą od pozostałych.
Powoli, Pierwsi stawali, ponieważ głos braci docierał do najgłębszych zakamarków ich dusz i wypełniał serca nadzieją i odwagą, krzepiąc myśli. Zanim jednak zamęt całkiem się uspokoił i Głosy ucichły, z Sali narad wyszły trzy najważniejsze w osadzie osoby: Chiluan, Daelmoge i Eora, wraz z przybyłym niedawno strażnikiem. Gwar milkł, jednak trzeba było poczekać dobrych parę minut, aby wszyscy zwrócili swoje myśli w pożądanym kierunku.
- Nie jest ich wielu – powiedział Chiluan do zebranych na placu Najstarszych.
- Są jednak dość blisko i musimy przygotować się do obrony. Biegnijcie po broń. Oczekujemy was na Wielkim Dziedzińcu w samo południe.
Plan był dość prosty. Podzieleni na dwa oddziały Pierwsi, mieli bronić się i atakować, odpierać agresje przeciwnika i kąsać go, ustawieni w siedmiu szeregach wzdłuż południowej krawędzi osady. Pozostawała jeszcze duża grupa tych, którzy nie mięli zamiaru wałczyć po żadnej ze stron. Ci podążali wraz z Eorą do ukrytego w małym zagajniku schronu, by tam ukryć się przed krwią, śmiercią i bólem.
Wszystko wydawało się śmiesznie prosta zabawą, wynik bitwy przesądzonym. Jednak na drodze do zwycięstwa Chiluana i Daelmogea, stanąć miało wiele przeszkód. Nie spodziewali się ich i nie dopuszczali do siebie myśli o porażce. Pewni siebie, aroganccy, patrzyli na zbierające się przed nimi wojsko z duma i spokojem doświadczonych władców. Donośnym krzykiem obwieścili swą gotowość na bój.
IV
Miecze uderzały o tarcze, pancerze lśniły w słońcu. Piękne, niedoświadczone wojsko, błyszczący nowością sprzęt, niezahartowane konie, włócznie, które nigdy jeszcze nie widziały krwi. Spragniona posoki stal dźwięczała i zgrzytała, gotowa zabijać, gotowa stać się narzędziem mordu w niewinnych dłoniach moich przodków.
Pamiętam powiewające na wietrze kity szyszaków. Wciąż widzę surowe twarze, błyski w oczach, dumne słowa i gniewne okrzyki. Czuję ich zapał, ich strach, ich furię, podsycaną przez słowa dowódców.
- Musimy walczyć! – Krzyczał Daelmoge. – Za swój honor, za dumę i godną twarz. Nie możemy pozwolić, aby nas ujarzmiono i zniewolono! Jesteśmy zbyt wielcy, aby dusić się w tej skorupie chwały, pożądając samego jądra zaszczytów!
My, Najstarsi, zwróciliśmy żelazo przeciw swoim braciom, przelewaliśmy własną krew, nie wiedząc dokładnie, dlaczego i poco. Ślepo wpatrzeni w wodzów, zarażeni ideologią, odurzeni zbiorowym entuzjazmem, stoczyliśmy się na dno, za równo po stronie Eory, jak i Thanala. Nikt nie był w tej sprawie bez winy, nikt nie pozostał uległym jagnięciem. Każdy z nas przyczynił się do tragedii, jaka miała miejsce tamtego popołudnia.
Wreszcie ruszyliśmy, nie oglądając się za siebie, widząc jedynie płatki śniegu, leniwie wirujące w powietrzu. Zapomnieliśmy o świecie i miłości, zastępując litość okrutnym szałem. Szliśmy, przepełnieni tłumionymi dotąd uczuciami, szliśmy, chcąc pokazać swoją bezwzględność. W końcu ich zobaczyliśmy. Kroczyli naprzeciw nas, tak odważni, jak głupi.
Kiedy Pierwsi spostrzegli się nawzajem, natychmiast zatrzymali armie. Bracia rozstawili szybko swe oddziały w umówionym szyku. Dwa poczty wyruszyły. Decyzje zostały podjęte. Srogie twarze wpatrzone w siebie zapowiadały rozlew krwi. Nikt nie mógł zatrzymać machiny, żadna siła nie byłaby w stanie cofnąć słów i czynów. Przeznaczenie miało się dopełnić.
Pamiętam, Najstarsi widzieli tę scenę jak na zwolnionym filmie. Srokata klacz Chiluana, czarny ogier Daelmogea, biały koń Thanala i wiele innych zwierząt, niosących rycerzy zakutych w zbroje, przez zaprószoną śniegiem drogę. Powiewające w pędzie sztandary, na długich drzewcach włóczni. Poczty wyruszyły. Srebrzysta stal, lśniące żelazo, tętent kopyt rumaków, dławiony przez biały puch, łopot flag i nabożna cisza zalęgająca wokoło. Dumni dowódcy wyruszyli, aby skazać na śmierć. Dumni dowódcy mieli spotkać się ze sobą, by wydać wyrok na tysiące z nas.
Patrzyliśmy na igraszki słońca w szyszakach i naramiennikach, na zabawę wiatru z kitami hełmów. Natura otaczała naszą rozprawę, była jej przewodnikiem i towarzyszem, obojętna i chłodna, swawolna i cicha. Niewidoczna.
Konie zwalniały biegu, ściągane cuglami prze


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 12:38, 17 Paź 2009    Temat postu:

Inor, wiesz, że ja po przeczytaniu twoich tekstów mogę wykrztusic tylko: Ah... Oh.. Eh... jak cudownie?
A więc:
Ah... Oh.. Eh... jak cudownie Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> Twórczość nie-potterowska Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin