Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna

www.sshg.fora.pl
Forum dla fanów paringu Severus Snape i Hermiona Granger
 

[NZ] Everything flows, nothing stand still [4/~6]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> House ZONE
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 11:41, 17 Paź 2009    Temat postu: [NZ] Everything flows, nothing stand still [4/~6]

Ta dam! Na forum housowskim już wkleiłam wczoraj - a tu jakoś nie. No, ale lepiej późno niż wcale. Wklejam tu, bo zapewne w 'House ZONE' będzie miało miejsce tysiąc offtopów, w moim i Inor wykonaniu Wink

Pierwsze Huddy a la moi, więc nie bic!


Everything flows, nothing stand still

Prolog

'The only way to get rid of a temptation is to yield to it’

Choćbyśmy byli najmądrzejszymi ludźmi na świecie często nie jesteśmy wstanie rozpoznać uczucia, które nami kieruje lub tego pod którego wpływem działają inni. Szczególnie, kiedy uczucie kierujące innymi dotyczy także nas. Dlaczego? O to jest pytanie… Przecież kiedy to uczucie dotyka innych osób rozpoznajemy je nim zdążymy mrugnąć okiem. Natomiast, kiedy dotyczy to nas, wszystko się komplikuje.

Tak było też ich przypadku. Mówiąc ‘ich’ mam tu na myśli pewną brunetkę o kręconych włosach sięgających do ramion, która mimo swych czterdziestu lat trzymała się całkiem nieźle, choć nieźle to małe niedopowiedzenie – wciąż sprawiała wrażenie pięknej i młodej; oraz zbliżonego do niej wiekiem sarkastycznego, aroganckiego dupka, będącego przy tym diabelnie przystojnym.

Każdy kto widział choćby pierwszy raz Lisę Cuddy, administratorkę Princeton Plainsboro Teaching Hospital oraz głowę zespołu diagnostycznego tego samego szpitala, Gregory’ego House’a, wyczuwał, że coś jest między nimi. Dało się wyczuć pewnego rodzaju napięcie pomiędzy dwojgiem tych ludzi. Coś między nimi iskrzyło. Widzieli to wszyscy, wszyscy prócz nich.

Żadne z nich nie mogło przyjąć do wiadomości, że czują coś do siebie.

On wciąż wpadał do jej gabinetu i rzucał seksistowskie uwagi na jej temat; ona siłą zaganiała go do przychodni, aby odpracował zaległe godziny. Czy w takim zachowaniu można się doszukać miłości, oddania, przywiązania do drugiej osoby? Otóż okazuje się, że można - w ich przypadku.

Trwało to niezmiennie od piętnastu lat. Ich codzienne kłótnie już dawno przestały być sensacją w Princeton Plainsboro Teaching Hospital. One po prostu były dodatkiem do normalnego życia w owym szpitalu. Ten właśnie fakt, że wytrzymywali ze sobą tak długo może właśnie świadczyć, że coś do siebie czują.

Lecz oni nie potrafili przyjąć tego do wiadomości, choć wszystkie znaki mówiły same za siebie. Może tego nie widzieli, a może nie potrafili zaakceptować. Wszystko jedno. Nikt nie potrafił im przemówić do rozumu, otworzyć oczu na tak rzeczywistą prawdę. Nawet Wilson.

House zbywał go gadką, że jest zajęty, że ma pacjenta do wyleczenia. Jednak onkolog widywał go potem nerwowo podrzucającego piłkę lub kręcącego laskę między dłońmi. Niby niewielkie znaki, a jednak pokazywały, że diagnosta myśli o tym, zastanawia się. A Cuddy – Cuddy wykręcała się mówiąc, że House to House i nie jest zdolny do jakichkolwiek uczuć.

Lecz Wilson wiedział swoje. House nie miał serca z kamienia. Już sam fakt, że był jego przyjacielem i, że diagnosta przyznał to raz otwarcie, świadczył o tym, że House ma uczucia. Może i były schowane gdzieś głęboko pod maską, ale były.

Dwie osoby o których najczęściej plotkowano w Princeton Plainsboro, Cuddy i House, już dawno ustalili między sobą niepisaną granicę. Mogli się ze sobą kłócić, żartować z siebie, a nawet robić sobie głupie kawały, lecz nigdy nawet jeśli coś do siebie poczuli, nie okazywali tego. Żadne z nich nie przekroczyło tej niewidzialnej granicy, nie postąpiło krok naprzód. Jakby się bali, że wtedy nie było by drogi powrotu, że nie mogliby się już wycofać.

Wilson załamywał ręce nad ich dziecinnym zachowaniem. Zachowywali się jak dzieci, które coś wiedzą, lecz nie chcą się do tego przyznać i starają się za wszelką zachować to w tajemnicy.

Lecz każdy musi pewnego dnia ulec pokusie, zwłaszcza kiedy ta jest tak duża.

House idąc do gabinetu administratorki, aby wymóc na niej zgodę na zrobienie biopsji mózgu swojego kolejnego pacjenta, nie spodziewał się, że dziś będzie miało miejsce wydarzenie, które całkowicie zmieni jego rutynę, zasady i zwyczaje.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez coolness dnia Pią 22:18, 23 Paź 2009, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Inor
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 512
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Sypialnia Severusa...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 11:53, 17 Paź 2009    Temat postu:

Napiszę tylko tak:
Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Sob 13:29, 17 Paź 2009    Temat postu:

Ta dam! Rozdział pierwszy przed wami! Tylko nie myślcie, że następne rozdziały będą tak często się pojawiac. To zasługa choroby, że nic innego nie mogłam robic, prócz pisania. Ale jutro siadam do nauki, bo mam tydzień samych klasówek, sprawdzianów i klasówek (tak na każdej lekcji), więc czasu na pisanie nie będę miała w ogóle ;/ Ale za nim to nastąpi wrzucam ten rozdział pierwszy. W zasadzie prawdziwa historia się rozpocznie od rozdziału drugiego (nad którym powolutku, powolutku myślę). Prolog i ten rozdział pierwszy to takie trochę wprowadzenie.

Rozdział 1

‘Sex alleviates tension. Love causes it.’
‘Miłość jest zawsze chaotyczna. Gubisz się, tracisz trzeźwy osąd. Nie umiesz się bronić. Im większa miłość tym większy chaos.’


Diagnosta otworzył drzwi, standardowo nie zadając sobie trudu pukania. Bo po co? Przecież w gabinecie administratorki czuł się jak w domu. W końcu spędzał tam większość swojego życia. A to bo miał taki kaprys – pójść i podokuczać swojej przełożonej, innym razem ona go wzywała, żeby zmusić go do pójścia do przychodni, czy aby nakrzyczeć na niego, gdyż znów został pozwany. Bywały też takie sytuacje, kiedy z własnej woli musiał pójść do administratorki, aby poprosić ją o zgodę na przeprowadzenie jakiegoś niebezpiecznego badania. Choć z tym, że wtedy szedł z własnej woli, można by polemizować. Tak zasadzie zmuszał go do tego Forman, który choć zaczął się upodobniać do House’a, to wciąż nie chciał niczego robić nielegalnie. Tego dnia, jak już wcześniej zostało wspomniane, diagnosta szedł do Cuddy w sprawie trzeciej.

Lisa Cuddy była zajęta rozmową, kiedy jej największe utrapienie weszło do jej gabinetu. Z westchnieniem zakończyła rozmowę, mówiąc, że później oddzwoni. Westchnąwszy po raz drugi administratorka podniosła się z krzesła i obeszła biurko, by po chwili stanąć przed House’em.

Diagnosta, jak to miał w zwyczaju, zlustrował ją wzrokiem. Czerwona bluzka z dekoltem, białe opinające jej biodra spodnie oraz czarne wysokie buty na obcasie dopełniające strój, sprawiały, że Cuddy wyglądała jeszcze ładniej niż zazwyczaj. Nie żeby House to kiedykolwiek przyznał na głos.

Ale cóż w myślach wszystko wolno. Wolno złorzeczyć policjantowi, czy pacjentowi, wolno wymyślać paskudne kawały mające być odwetem na przyjacielu, wolno rozpamiętywać chwile, a nawet wolno stwierdzać, że szefowa wygląda ładniej niż zwykle. W końcu w myślach każdy człowiek staje się panem swojej woli. Może myśleć co chce i o czym chce. W myślach człowiek staje się kimś innym, niż tym którego wszyscy znają.

- House, czego chcesz? – zapytała Lisa, podchodząc do niego bliżej.

Diagnosta nie odpowiedział. Nie zdążył. Traf chciał, że w tym momencie administratorce złamał się obcas i Cuddy się potknęła. Jak można było przewiedzieć wpadła na House’a. Nie był na to przygotowany. No bo kto normalny spodziewa się idąc do gabinetu przełożonej, że ta się na niego przewróci? House wypuścił z ręki laskę, a oni obydwoje wylądowali na podłodze w jej gabinecie. Poczuł jej oddech na swojej twarzy, a w jej oczach zobaczył jakby prośbę… no właśnie prośbę, tylko prośbę o co?

Nie zastanawiał się nad tym dłużej. Zbliżył swoje usta do jej. Bo kimże on był, aby nic nie zrobić, gdy piękna kobieta praktycznie pcha się w jego ręce? Był mężczyzną, a mężczyźni korzystają z okazji. Nie często ma się szansę pocałować własną szefową, taka okazja trafia się raz na milion. House dogłębnie to przeanalizował coraz zachłanniej ją całując. Ona odwzajemniała pocałunek. Diagnosta nigdy się nie spodziewał, że jego przełożona potrafi być taka gorąca i, że potrafi tak całować. Ale cóż… ludzie są pełni niespodzianek.

Jego ręce zaczęły błądzić po jej ciele, ona zaczęła rozpinać jego koszule. Lecz tak samo szybko jak przyszła chwila euforii, przyszło opamiętanie.

- House, nie tutaj – zdołała wykrztusić brunetka, w przerwie między pocałunkami.

- Co proponujesz? – diagnosta uśmiechnął się łobuzersko i prowokująco zarazem.

Niewiele później obydwoje opuścili szpital.

House zaniósł przedtem swoim podwładnym wiadomość, że Cuddy zgodziła się na biopsję. Wprawdzie naprawdę nie zapytał jej o to, ale z jej zachowania śmiało mógł wywnioskować, że zgodziłaby się na wszystko. A on wykorzystywał okazje.

‘Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuci. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu – czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość.’

Później takie sytuacje jak wtedy w gabinecie zdarzały się często. Oczywiście pomijając złamany obcas. To już nie było potrzebne.

Jednak naprawdę między nimi nic się nie zmieniło. Wciąż się kłócili i spierali. Nikt ich nie podejrzewał o żaden związek. Nawet Wilson. Oczywiście, że plotkowano na ich temat. Ale to było plotki w stylu ‘Kiedy on coś zrobi? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że coś do niej czuje… Mnie nie zwiedzie tą maską obojętności… A ona? Gra bezduszną przełożoną, a i tak traktuje go inaczej niż wszystkich..’

Wilson wciąż ich nachodził i robił za psychoanalityka. Próbował im przemówić do rozsądku. Chase przyjmował zakłady, o to, kiedy wreszcie będą razem. Cameron kręciła głową i zastanawiała się czemu House choć raz nie może pójść za głosem serca, a nie rozsądku, i być szczęśliwym. Forman, jak to Forman, starał się nie mieszać do tego wszystkiego. Pielęgniarki plotkowały.

A oni uśmiechali się tajemniczo i zastanawiali się jak ludzie mogą być tacy ślepi. Już od dawna byli razem.

Lecz nic nie trwa wiecznie. Wszystko przemija. W życiu nie ma tylko tych radosnych chwil. Zasze kiedyś nadejdą te gorsze. Sielanka musi się kiedyś skończyć.

Minęły trzy miesiące odkąd się spotykali. Wciąż nikt nie wiedział o ich związku. Raz spali u niej, raz u niego. Do pracy jeździli oddzielnie. Ona jak zwykle punktualna, on spóźniony. Nie zachowywali się jak zakochani.

Pewnego dnia House po obudzeniu wstał, ubrał się i obudził Lisę. Była sobota.

- Panta rhei* – szepnął, kiedy już się obudziła.

Zrozumiała. Wiedziała, że odejdzie.

Odszedł.

Kiedy poszła w poniedziałek do pracy, zobaczyła jego rezygnację leżącą na jej biurku. Przeczuwała to od tamtego sobotniego poranka, jednak i tak posmutniała.

Nie widziała go bardzo długo.

Wigilia. Niemal, że rok później. Cuddy szykowała się do spędzenia świąt samotnie. Jednak o godzinie 22.30 zadzwonił dzwonek. Za drzwiami stał House. Wpuściła go.

Nie padło ani jedno słowo. Nie pytała gdzie był, nie robiła mu wyrzutów. On ze swojej strony też nie zadawał pytań. Jakby nie interesowało go co się działo przez ten rok nie obecności szpitalu, ani jak się ma jego przyjaciel.

Wylądowali tam gdzie powinni – w jej sypialni. Wiedziała, że następnego dnia on odejdzie, lecz teraz to się nie liczyło. Ona chciała się po prostu nacieszyć chwilą.

Tak jak przewidziała. Następnego dnia odszedł. Cuddy nie wspomniała o tym wydarzeniu nikomu, nawet Wilsonowi.

Rok później stało się to samo. Przyszedł o 22.30 i odszedł nad ranem, nie odezwawszy się uprzednio ani słowem.

Cuddy nauczyła się żyć roku na rok, z Wigilii na Wigilię.

Trzeciego roku od jego wyjazdu z miasta, znów pojawił się w Wigilię. Jak zwykle o tej samej porze. Znów wylądowali w jej sypialni. Ranek nadszedł zbyt szybko. Padło pierwsze słowo między nimi, od trzech lat.

- Panta rhei – powiedział House.

Z pozoru dwa takie banalne słowa wypowiedziane niegdyś przez greckiego filozofa. A jednak potrafią ranić.

Zrozumiała go. Wiedziała, że odejdzie, tym razem na dobre.

‘Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem.’

Kiedy odszedł, położyła się spowrotem do łóżka. Pierwszy raz nie miała sił, aby wstać.

Myślała, że nie pozostawił nic, że nic po nim nie pozostało. A jednak – zostało coś. Przekonała się o tym niewiele później. Wtedy kiedy zaczęła odczuwać poranne mdłości i wymiotować.


*panta rhei - gr. wszystko płynie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Nie 14:42, 18 Paź 2009    Temat postu:

Wyszło ckliwie i krótko, ale nie umiem pisac ckliwych momentów

Rozdział 2

‘Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.’

Cuddy od pewnego czasu chodziła smutna i przygaszona. Nikt nie wiedział co się z nią dzieje. Porzuciła już totalnie życie towarzyskie na rzecz pracy. Przestała się nawet widywać z Wilsonem. Onkolog widział ją teraz tylko w szpitalu.

Rzuciła się w wir pracy, nie zwracając już najmniejszej uwagi na nic innego. Wszystko inne, jakby przestało się dla niej liczyć. Wilson intrygowało to strasznie. No bo jak można z dnia na dzień przerodzić się z duszy towarzyskiej w samotnika? Zrozumiałby to, gdyby stało się to zaraz po zniknięciu House’a. Ale od tamtego czasu minęły trzy lata. Trzy długie lata, a on nie dawał znaku życia. To była druga rzecz, która intrygowała onkologa. Odszedł bez pożegnania. Jak można tak nagle po prostu zniknąć, zapaść się pod ziemię? Choć z drugiej strony z House’em wszystko jest możliwe.

Wracając jednak do sprawy pierwszej. Za żadne skarby Wilson nie był wstanie wyciągnąć z Cuddy przyczyny jej złego samopoczucia. Jego przyjaciółka oddalała się od niego. A może była przyjaciółka? Koniec końców nie spędzali już ze sobą tyle czasu co kiedyś, widywali się tylko w pracy. I to nie na lunchu, jak to mają w zwyczaju przyjaciele, lecz podczas spraw czysto formalnych.

Onkolog często też powracał myślami do House’a. Bądź co bądź byli przyjaciółmi, nietypowymi ale przyjaciółmi. Tęsknił za nim. Za jego sarkastycznymi uwagami, celnymi ripostami, a nawet dziecinnymi kawałami. Kiedy nie widzimy się od dawna z osobą, która wiele wnosiła do naszego życia, zaczynamy wspominać nawet najbardziej błahe sprawy, takie, które wcześniej nie wydawały nam się warte zapamiętania. Nie potrafił zrozumieć dlaczego on odszedł, nie pożegnawszy się uprzednio.

Zaraz po jego odejściu szefem wydziału diagnostycznego w Princeton Plainsboro Teaching Hospital został, jak można się było spodziewać , Foreman. Do jego składu dołączyła jeszcze stara drużyna House’a. I teraz cała piątka – Foreman, Trzynastka, Taub, Chase i Cameron – zajmowała się wydziałem niegdyś zarządzanym przez House’a. wciąż więcej pacjentów zdrowiało, niż umierało. W końcu uczyli się od mistrza.

‘A man can be happy with any woman as long as he does not love her’

House starał się zapomnieć. Poleciał do Chicago, tam gdzie nikt go nie znał. No może nie do końca. Jego imię i nazwisko już dawno obrosło w legendę. Ale nikt stamtąd nie znał go osobiście. Było to mu jak najbardziej na rękę. Chciał zapomnieć.

Ktoś może powiedzieć, że to z jego winy się rozstali. Była to jak najbardziej prawda. Ale ona był Gregory’m House’em. Genialnym i przystojnym niebieskookim diagnostą i dupkiem zarazem. Nie potrafił kochać. Zamknął się już dawno w sobie i nie potrafił się spowrotem otworzyć. Był po prostu sobą. I nikt nie potrafił go zmienić.

Był z nią. Było mu dobrze, choć nikt o tym nie wiedział. Do czasu. Do czasu, gdy zrozumiał. Wtedy musiał odejść. Wyrzucić z pamięci, zapomnieć. Nie potrafił tego zaakceptować.

Jednak to było silniejsze od niego. Miał zapomnieć, lecz nie mógł. Wciąż wracał i starał się odejść. W końcu odszedł. Nie chciał dłużej jej ranić. Musiał odejść i zapomnieć.

Rzeczywiście odszedł. Odszedł, lecz nie zapomniał. Codziennie lądował w barze, chcąc swe cierpienia spić litrami alkoholu. Wtedy zapominał. Jednak rano wraz z bólem głowy, wracały wspomnienia.

‘Marzenie o czymś nieprawdopodobnym ma swoją nazwę. Nazywamy je nadzieją.’

Cuddy starała się jak najwięcej czasu spędzać w pracy. W wirze zajęć nie miała czasu na rozmyślanie. Dopiero w nocy, zmęczona, kiedy wracała do domu, siadała na kanapie pozwalała swoim myślom płynąc swobodnie. Może nie pozwalała, raczej nie potrafiła już wtedy nad nimi zapanować.

Wszystko w jej domu kojarzyło jej się z nim. Kanapa. Na niej zawsze razem siadali oglądając filmy, czasem lądowali na niej nie zdążąc dojść do sypialni. Kuchnia. Znów wspomnienia. Bitwy na jedzenie, które rozpoczynał House, pokazując, że wciąż jest w sercu dzieckiem. Fortepian. Ona na nim nie grała, on tak. Mimo, że miał swój w domu, przyjeżdżał do niej, by zagrać najróżniejsze piosenki. Sypialnia. Miejsce z którego najchętniej w ogóle by nie wychodzili. Takie odległe wspomnienia, a jednak wciąż żywe. I na reszcie , te ostatnie trzy lata – widywali się tylko Wigilie. Niby tylko raz na rok, lecz warto było czekać na ten dzień. Nic wtedy nie mówili. Nie prowadzili zbędnych rozmów. Żyli tylko tym dniem, tą chwilą. A potem on odchodził. Wracał rok później. A teraz… teraz odszedł już na zawsze.

Zastanawiała się wciąż co by było gdyby nie odszedł, gdyby pozostał w tym mieście. Czy byli by razem? Czy nie? Ignorowali by się? Kłócili?

Wiedziała, że najprawdopodobniej już nigdy go nie spotka. W końcu nikt nie widział, gdzie pojechał, czy poleciał. Nawet Wilsonowi, swojemu przyjacielowi. W zasadzie ona pierwsza wiedziała o jego odejściu, z nikim się nie pożegnał.

Choć wiedziała, że on już nie wróci, to w głębi duszy miała nadzieję. A nóż spotka go przypadkiem. Bo czym jest życie bez nadziei? Nie ma go po prostu. Bez nadziei nie ma życia. Bez nadziei człowiek by nie istniał. Nadzieja jest naszym pokarmem, pożywieniem dla duszy, ostatnią deską ratunku, której chwytamy się, gdy nie możemy już nic innego zrobić. Ona pozwala nam żyć, egzystować. Nie pozwala umrzeć. Jest jedynym ratunkiem dla stęsknionych i opuszczonych.

‘Każdy dzień jest walką.’

Każdy dzień jest walką. Walką o przetrwanie. O miłość. O szczęście. O życie bez cierpienia. O akceptacje.

Każdego dnia budzimy się i wstajemy, by tą walkę podjąć na nowo. Ona nigdy się nie kończy. Jest sensem naszego istnienia.


‘Walka jest ojcem wszelkiego stworzenia.’
‘…walka o Ciebie będzie treścią mego życia! Jesteś moją nadzieją. Utracić Ciebie, to utracić nadzieję.’


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Czw 21:00, 22 Paź 2009    Temat postu:

Nie jestem zadowolona z tej części. Nie dośc, że piekielnie krótka to jeszcze taka... nudna... No ale obiecuję wziąc się niedługo do roboty, teraz czasu zupełnie nie miałam (tak nawiasek mówiąc zamiast się uczyc do swóch klasówek pisałam, więc jutro będę miała przechlapane... ale uznałam, że pisanie ważniejsze Wink). Następny rozdział mam już w głowie mniej więcej wymyślony, jak będę miała czas to spiszę. Dopiero w nim się tak naprawdę zacznie coś dziac.
A ogólnie House wylądował tam gdzie wylądował przez pracę z WoS-u, którą musiałam zrobic, o patriotyzmie i o naszym kraju - winę zwalam na mojego nauczyciela.


Rozdział 3

Umierała z tęsknoty za nim. Nie chciała żyć bez niego.
Zastanawiała się czy nie lepiej by umrzeć. Jednak nie mogła.
Musiała żyć. Miała dla kogo. Przypominał jej to z każdym dniem
zaokrąglający się i rosnący brzuszek.

Jednak co to za życie bez tego, którego się kocha najbardziej na świecie? To już nie jest życie… to po prostu ponura egzystencja… W zasadzie nic. Po prostu istnienie, ale nie życie. Życie powinno być szczęśliwie spędzonym czasem przy boku drugiej osoby. Radowanie się każdą chwilą spędzoną razem, śmianie się nawet z najgłupszych kawałów ukochanej osoby, po prostu bycie razem. A jeśli już miał by być żal i rozpacz – to smutek też przeżywany razem. Wspieranie się w smutnych chwilach. Bycie sobie podporą. To właśnie jest życie.

‘Okropnie przykro jest patrzeć, jak umiera nadzieja’

Lecz kiedy nadchodzi czas kiedy tracimy ukochaną osobę, wszystko jedno czy poprzez wypadek, śmierć naturalną, czy też po prostu jej odejście – zawsze cierpimy. W różnym stopniu, ale zawsze cierpimy. Chyba najgorsze jest odejście ukochanej osoby. Sądzisz wtedy, że cię nie kocha. Cierpisz bardziej niż gdyby ukochana osoba umarła. Przestajesz mieć ochotę na wszystko, już nic cię nie rozwesela. Wszystko widzisz w szarych kolorach. Żyjesz z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Lecz póki posiadasz nadzieję, nie jesteś zupełnie nie szczęśliwy. Rozpacz przychodzi dopiero po stracie tej nadziei.

A ona nadzieję traciła z każdym dniem. Nikt nie wiedział gdzie jest House. Nie widzieli go od trzech lat. No może nie wszyscy – Cuddy widziała się z nim nie tak dawno temu. Niby tak mało dni upłynęło od jego odejścia, a jednak dla niej było to zbyt długo. Myślała o nim idąc spać i budząc się rano.

Oddalała się coraz bardziej od otaczających ją ludzi. Izolowała się. Nie była już tą samą osobą co kiedyś. Wielu zauważyło tą zmianę w niej i martwili się o nią. Jednak nic nie mówili. Pod tym względem była podobna do House’a. Nie lubiła, gdy ktoś się o nią martwił. Nienawidziła tej litości w oczach tych którzy się o nią martwili. To było dla niej nieznośnie. Kiedy zdarzała jej się taka sytuacje chciała wyjść, uciec gdzieś daleko lub po prostu się wykrzyczeć. Ale nie mogła. Milczała więc. Ci którzy ją znali udawali więc, że nic nie zauważają.

Problem miał tylko Wilson. On jak to on, nie potrafił przejść obojętnie obok czyjegoś cierpienia. to było ponad jego siły. Codziennie więc miał dylemat, czy nie podejść do kobiety, którą podziwiał, szanował, a przede wszystkim lubił i nie potrzasnąć ją, dowiedzieć się dlaczego jest taka załamana. Mogła udawać silną i oponowaną, lecz on wiedział swoje. Znał ją zbyt dobrze i był wrażliwy na ludzkie cierpienie. Wyczuwał je na dziesięć kilometrów. Chciał bardzo dowiedzieć się co jest przyczyną takiego samopoczucia administratorki szpitala Princeton Plainsboro. Chciał jej pomóc. Była przecież jego przyjaciółką. W duchu wciąż ją uważał za takową, choć już w zasadzie łączyły ich tylko stosunki zawodowe.

‘Wtedy włożę maskę. Zawsze będę ją miał przy sobie i w razie potrzeby, gdy ogarnie mnie bezsilność lub przerażenie, nałożę ją, by skryć swój strach.’

House nie wytrzymał w Chicago zbyt długo po swoim ostatecznym odejściu od Cuddy. Niby tak daleko od niej, a jednak blisko. Tam też pracował w szpitalu, też był szefem diagnostyki, też unikał przychodni jak ognia, też miał za szefa kobietę. Było prawie tak samo. Z tym, że administratorką nie była ona. Czyli jednak istotna różnica. Przyłapywał się na tym, że myśli o niej coraz częściej. A to kiedy szedł zmuszony do przychodni.

Z Cuddy przynajmniej było śmiesznie… mogłem się przed nią chować.

A to kiedy szedł wezwany do szefowej.

Do niej mogłem wpadać bez pytania. Nie pukałem i było dobrze. A tu…

I jeszcze kiedy rozwiązywał przypadek razem ze swoim zespołem. Kojarzyło mu się to z Foremanem, Trzynastką, Taubem, Chasem i Cameron… a nawet z Cuddy.

Wpadała do mojego gabinetu, kiedy się tego nie spodziewałem. Tylko ona potrafiła mnie zaskoczyć. Co z tego, że głównie po to aby na mnie nakrzyczeć? Zawsze się kłóciliśmy… i było nam z tym dobrze…

Nie mógł dłużej przebywać w tym mieście. Niby to nie było New Jersey, a jednak przywoływało las wspomnień. Miał tego dość. Chciał od tego uciec.

Znalazł dość mało znany kraj. Taki w którym o nim nie słyszano i o którym nie słyszeli jego znajomi, ci z którymi pracował jeszcze przed trzema laty.

Następnego dnia złożył wymówienie, spakował się i poleciał do Polski.

Stwierdził, że nie będzie pracował w szpitalu, nie będzie praktykował medycyny. Chciał robić coś nowego, coś co nie wywoływało wspomnień.

Czas zacząć nowe życie. Życie bez cienia przeszłości.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
coolness
Mistrzyni Eliksirów
Mistrzyni Eliksirów



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 443
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z lochów...
Płeć: Snaperka

PostWysłany: Pią 22:18, 23 Paź 2009    Temat postu:

Rozdział 4

‘Kogo dzisiaj stać na miłość. Łóżko i nic więcej.’

House został kimś, kim kiedyś w dzieciństwie bardzo chciał być. Marzył o tym skrycie, lecz ojciec wybił mu to całkowicie z głowy. Nie porzucił całkowicie medycyny. Został pisarzem i pisał o dziwnych przypadkach medycznych. Początkowo pisał artykuły dla gazet, później narodził się pomysł na książkę, która po wydaniu została bestsellerem. Napisał ją oczywiście po angielsku, polskiego dopiero co zaczął się uczyć. Szło mu całkiem nieźle, bo jak wiadomo House jest człowiekiem wszechstronnym. Książka została wydana przez amerykańskie wydawnictwo mieszczące się w Warszawie i błyskawicznie przetłumaczona na polski.

W House’ie zaszła zmiana. Człowiek nie może zmienić się z dnia na dzień. Jego zmiana następowała powoli. Powoli, aczkolwiek nieodwracalnie. Przestał być dupkiem, jakim był kiedyś, co nie zmienia oczywiście faktu, że jego komentarze wciąż były sarkastyczne i ironiczne. Zaczął się uśmiechać. Rzadko bo rzadko, ale jednak. I trzeba dodać, że nie były to ironiczne uśmieszki.

Tak naprawdę zaczął się uśmiechać. Lecz uśmiechał się tylko wtedy, kiedy siadał wieczorami przed fortepianem i zaczynał grac. Zawsze wtedy jego myśli błądziły wokół Cuddy. To wtedy się uśmiechał. Tworzył o niej i dla niej, choć wiedział, że nigdy jej tego nie zagra. Piosenki te były odzwierciedleniem duszy. To był ten magiczny moment, kiedy człowiek uważany za najbardziej zamkniętego na świecie, otwierał się.

Chciał o niej zapomnieć. Odszedł wtedy od niej, gdyż miał dość bycia dupkiem, nie chciał jej ranić. Wiedział, że ona z nim nie będzie nigdy szczęśliwa… więc odszedł.

W głębi duszy, choć nikt go o to nie podejrzewał, był wrażliwym i uczuciowym człowiekiem. Lecz przez ojca rzadko wpuszczał kogoś za ochronny mur, którym się otoczył. W zasadzie otworzył się tylko przez Stacy, ale potem zamknął się jeszcze szczelniej, kiedy ta go zostawiła. Wilson czasami wdzierał się i zostawiał rysę w gładkim jak dotąd murze. Przed Cuddy natomiast bał się otworzyć, bał się, że ona zostawi go tak jak Stacy. Nie chciał ranić, ale sam też nie chciał zostać zranionym.

Wieczór zapowiadał się być taki sam jak poprzednie. House wstał od biurka na którym leżał zarys jego kolejnej książki i siadł za fortepianem. Zaczął grac. Znów myślał o Cuddy. Grał spokojną muzykę, zakłócaną od czasu do czasu przez mocniejsze akordy, niczym zaznaczenie ich kłótni. Grał z zamkniętymi oczami. Robił tak od niepamiętnych czasów.

Nie zauważył, że nie jest już w mieszkaniu sam. Dopiero, kiedy skończył grac i otworzył oczy, zauważył ją. Stała tam uśmiechnięta i jakby zauroczona przed chwilą usłyszanym utworem. Jego agentka. Zorientował się patrząc na zegarek, że jest już 20.10, a więc musiała stać tu już od dziesięciu minut. Miała przyjść o ósmej wieczorem i przejrzeć wstępny zarys książki.

Jego agentka nazywała się Katarzyna Czerniewska, ale on ją nazywał Kate. Poznał ją całkiem przypadkiem. Kłócił się z redaktorem naczelnym gazety do której wcześniej pisał, kiedy do pomieszczenia w którym prowadzili dyskusję, wpadła ona. Okazała się być córką redaktora. Później widzieli się parę razy w przelocie, aż w końcu zapytała go czy nie spróbowałby napisać czegoś na większą skalę niż artykuł. Zgodził się bez zastanowienia, zapatrzony w jej dekolt. Nosiła tak samo skąpe bluzeczki jak Cuddy.

Nie wiele później ich zwykła znajomość przerodziła się w coś głębszego, w specyficzną przyjaźń. Nie była to do końca przyjaźń, House nie otworzył się przed nią, jednak ich relacja wykraczała ponad zwyczajną znajomość.

Teraz stała przed nim w bordowej bluzce zakrywającej mniej niż okrywającej, w jeansach i wysokich czarnych butach. Nie byłby by mężczyzną, gdyby nie przyznał, że wygląda pociągająco.

Podeszła do niego i pochyliła głowę aby zrównać się z nim poziomem.

- To było śliczne… - powiedziała przybliżając się jeszcze bardziej.

W co ona gra?, zdążył się jeszcze zastanowić zanim jej usta dotknęły jego. Zaczęli się szaleńczo całować. Już nie było ważne, kto to zaczął. To się stało i nie chcieli tego przerywać.

Wstał. Po chwili zaczęli kierować się w kierunku jego sypialni. Nie dokuczał mu nawet ból nogi. Po chwili ich ubrania walały się po podłodze, w artystycznym nieładzie.

Tej nocy nie zajęli się zarysem książki.

Kiedy rano się obudził nie było już jej w łóżku. Doszedł do wniosku, że pewnie już poszła. Jakież było jego zaskoczenie, gdy wszedł do kuchni. Była tam. Stała i robiła śniadanie. Po zapachu poznał, że to naleśniki. Zlustrował ją od góry do dołu. Była ubrana jedynie w jego niedbale narzuconą na siebie koszulę. Wyglądała ponętnie. Znów wróciło pożądanie. Nie myślał zbyt wiele.

Podszedł do niej i kiedy odłożyła patelnię, na której smażyły się naleśniki, przyciągnął ją do siebie i pocałował.

Z jego mieszkania nie wychodzili przez cały dzień.

Później takie dnie zdarzały się coraz częściej. Nie była to miłośc. To było tylko pożądanie, niezobowiązujący seks i specyficzna przyjaźń.

‘Wszystko w kobiecie jest zagadką i wszystko ma tylko jedno rozwiązanie, zwie się ono ciąża.’

Wilson miał tego dość. Stan Cuddy pogarszał się z każdym dniem. Popadła w depresję. Teraz już nawet nie udawała, że wszystko jest tak jak powinno. Jednak nikt z tym nic nie robił. Onkolog postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

Szybkim krokiem skierował się w stronę gabinetu administratorki. Za nim zdążył się rozmyślić wszedł.

- Liso… - zaczął.

Podniosła głowę znad papierów, które wypełniała.

- Tak? – zapytała, choć doskonale wiedziała po co przyszedł. W końcu znała go nie od dziś. Wiedziała, że nadejdzie ten moment, kiedy on nie zważając na to, że ona może być przez to na niego wściekła, przyjdzie i zacznie ją wypytywać co się dzieje. Wiedziała, że nie spocznie póki się nie dowie.

Westchnęła. Nie chciała tego nikomu mówić, lecz jednocześnie potrzebowała się zwierzyć.

- Co się dzieje? Od dwóch miesięcy, może trochę dłużej nie jesteś sobą…

Zapytał, więc odpowiedziała. Poczuła się znacznie lepiej. Jakby cześć ciężaru spoczywająca na jej barkach została zdjęta.

Spojrzał na nią zdziwiony. Co jak co, ale tego się nie spodziewał. Myślał, że nie widziała się z House’em tak długo jak on sam… a jednak… Ona i House byli jedynymi ludźmi, którzy potrafili go zaskoczyć.

Przyjrzał się jej dokładnie. Rzeczywiście powoli brzuszek zaczynał być widoczny. Już niedługo nikt nie będzie miał wątpliwości, że ona jest w ciąży.

Onkolog wyszedł nic nie mówiąc. Był zdeterminowany, by odnaleźć House’a. I choćby siłą przytargać go spowrotem do Cuddy.

Na Merlina! Oni powinni być wreszcie szczęśliwi… uciekają od miłości jak dzieci, które boją się kary…

‘Jest tylko jedno szczęście w życiu, kochać i być kochanym’

Ludzie są tylko ludźmi, a każdy człowiek nie zależnie kim jest i czym się zajmuje potrzebuje miłości. Ludzie nie potrafią żyć bez miłości, to nie jest naturalne. Mimo, że uciekają przed nią ze strachu, boją się, że ukochana osoba może ich nagle opuścić, to i tak ich kiedyś odnajdzie. Każdy z nas doświadczy kiedyś miłości. Niekoniecznie szczęśliwej, ale jej doświadczy. Czasami zaprzepaszczamy szansę na bycie szczęśliwym, bojąc się zbyt bardzo. Mimo, że odnajdujemy swą drugą połówkę, to nie jesteśmy z nią. Strach niszczy człowieka. Zwłaszcza strach przed miłością.

Ludzie potrzebują osoby, która im uświadomi, że nie warto uciekać przed miłością i się jej bać. Nie zawsze jednak taką osobę mają.

Lecz oni mieli na szczęście Wilsona. A na nim jak wiadomo można polegać w takich sprawach. Jak wiadomo zawsze dążył do tego, aby jego przyjaciele byli szczęśliwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.sshg.fora.pl Strona Główna -> House ZONE Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin